sobota, 21 lipca 2018

Od Savey c.d. Lu’aj

Do pojawienia się utęsknionego słońca nad widnokręgiem, nauczyłam się na pamięć długich świątynnych korytarzy. Udało mi się, przynajmniej miałam cichą nadzieje, rozeznać się z rozłożeniem komnat wielkiego domostwa. Dziwiła mnie dokładność oraz smak, tego jak zaplanowane zostało owe miejsce. Beżowe ściany wspaniale akcentowały z białymi niczym śnieg, marmurowymi podłogami jakoby chmurami w niebiańskim królestwie, wielbionych przez nas bóstw. Wszelakie obrazy, zdobiły wąskie korytarze, swoim malowniczym pięknem. Zapach ziół i przypraw roznosił się w powietrzu, ożywiając nieznacznie to tajemnicze ale jakże urokliwe miejsce. Nie jestem pewna czy powinnam dotykać się do tutejszej kuchni, przecież prawdziwy właściciel mógł sobie tego nie życzyć, jednak wewnątrz mojego żołądka rozpoczęła się cicha batalia, której nie byłam w stanie niczym uciszyć. Iskry tańczyły synchronicznie w piecu, rozgrzewając go miejscami niemal do diabelskiej czerwoności. W momencie niemal idealnym udało mi się zdjąć potrawę z wiekowej patelni, układając ją na przyozdobionym wcześniej talerzu. Nie zapomniałam jednak o mężczyźnie który wieczorną porą opuścił mury swojego zamczyska. Odstawiłam przygotowaną porcję na rozgrzanym blacie, by temperatura nie spadła zbyt szybko. Nie wiedziałam o której godzinie zobaczę go w progu, nie wiedziałam również gdzie udał się chwile po tym jak odeszłam znad wspaniałego krajobrazu. Zajęłam miejsce na kuchennym stołku, niczym niegdyś pani domu czekająca aż wszyscy najedzą się do syta. Zatopiłam widelec w usmażonym jajku, pomieszanym z boczkiem oraz innymi tradycyjnymi dodatkami, które miały prawo znaleźć się w jajecznicy. Pierwszy kęs, jak zawsze był dla mnie poezją smaków, wspomnieniem i dumą z wykonanego dania. Gdy jednak podniosłam widelec ponownie, do moich uszu dotarł odgłos ustępujących masywnych wrót. Podniosłam się znad talerza, jedynie przecierając kąciki ust białą ścierką. Nie śpieszyłam się zbytnio, ponieważ wiedziałam, że za zakrętem wejściowy korytarz spotyka się z kuchennym. Nawet gdyby osoba która naruszyła spokój owego miejsca, była jego nieprzyjacielem, zauważyłabym ją biegnącą w stronę głównych pomieszczeń. Wychyliłam się zza marmurowego zdobienia, stając przed obliczem gościa. Podniosłam wzrok i ujrzałam nikogo innego jak Pana tych ziem, w niezbyt zakrywającym jego ciało odzieniu. Twarz zdobiła szkarłatna posoka, najpewniej naniesiona równie zakrwawionymi dłońmi. Strzępki delikatnego materiału opadały na jego klatkę, tworząc przeróżne wzory. Ręce opadły mi w geście bezsilności. Nie chcąc zbytnio naruszyć jego prywatności, zmobilizowałam się do pozbycia strzępków koszuli z jego torsu.
- Boże jak ty wyglądasz... - szepnęłam pod nosem, marszcząc brwi - z całą armią kobiet się biłeś, że rozebrały Cię prawie do całkowitej golizny?
Pytanie miało na celu rozluźnić atmosferę panująca między nami od samego początku. Miałam szczerą nadzieje, że na własną rękę dowiem się co jest przyczyną jego nagłej zmiany, może jednak to nie przynieść żadnych logicznych wniosków. Z drugiej strony prawdy mogę się dowiedzieć jedynie poznając jego wiedzę na temat tego co zachodzi w jego ciele, zapytam o to, jednak ten moment nie jest zbyt do tego odpowiedni. Umorusanym już materiałem, przetarłam jego policzek przyozdobiony czyjąś krwią. Pokręciłam przecząco głową, ściskając strzępki męskiego ubrania w dłoni. Zacisnęłam zęby czując nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Komórki mojej powłoki zaczęły odmawiać mi zupełnie jakiegokolwiek posłuszeństwa. Myślałam że zniknął, łudząc się tym jak długo nie odczuwałam jego obecności ale on znowu dał o sobie znać, zapukał mi w głowę doprowadzając do płaczu. Odsunęłam się pod ścianę, podnosząc dłoń do góry, miało to na celu nic innego jak ostrzeżenie ciemnowłosego, przed zbliżaniem się do mojej osoby. Chęć wypowiedzenia jakichkolwiek słów, kończyła się na długim pustym dźwięku. Mimowolnie podniosłam głowę, czując jak cwany uśmiech spływa na moją, niczym winną jeszcze dziś twarz. Dłonie szybko zacisnęły się w pięści, bez ostrzeżenia ciągnąc całe moje ciało w stronę Pana z Rosemoor.
Lu? Mamy wściekłą śnieżną wiewiórkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz