środa, 18 lipca 2018

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Poprawiłam koszulę, uparcie sunącą ku górze, nie ważne jak nieznaczne ruchy wykonywałam. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym znalazł się tak blisko, obdarzając mnie ciepłem swoich wiecznie gorących dłoni. Ułożyłam na nich swoje własne, nieśmiało spoglądając w różnokolorowe tęczówki. Mieniły się w nikłym świetle świec, mieszającym się z blaskiem księżyca. Czerwień przyprawiająca o dreszcze, przypominająca o opowieściach wędrownych bajarzy, którym maleńka Desideria dzielnie się przysłuchiwała. Tam smoki zawsze spowite były przez szkarłat, jakoby płonęły od środka. Zaszyte w górskich jaskiniach, strzegły licznych skarbów, zebranych przez wieki ich żywota. Szlachetne kamienie, srebrne ozdoby, zdobne korony królewskie, a nawet zbroje- pozostałości po lekkomyślnych rycerzach, chcących zgładzić ogromne stworzenie. Wszystko to bledło przy stosach monet wybitych z czystego złota, barwą tak podobnego do lewego oka Gabrijela.
 Tysiące drobnych igiełek wbijały się w każde z dotkniętych przez niego miejsc, odganiając wszelkie uprzedzenia czy obawy. Był tak blisko, a jednak daleko... Wyciągnęłam rękę na tyle, by móc dotknąć szorstkiego policzka. Już bez obaw o odrzucenie, porzucenie do pudełka zwanego zapomnieniem, niczym starą zabawkę. Pisnęłam cichutko, niczym głupia nastolatka, kiedy ponownie straciłam grunt pod nogami. Nader wysoki dźwięk przerodził się w rozbawiony chichot, gdy ruszył w stronę łóżka. Czułam miękki materiał bandaża, pod którym ukrył ranę. Przez cały ten czas starał się nic po sobie nie pokazać, zapewne z myślą, że jednak nie domyślę się, że nie poczuję charakterystycznej woni posoki. Tym razem też postanowiłam przemilczeć temat, uszanować wolę mego ukochanego.
 Bo tak trzeba.
 Bo ufam mu bezgranicznie.
 Miękka pościel pachniała nie wonnymi olejkami, używanymi do prania, nie mydłem, ale samym mężczyzną, co przyjęłam z nieskrywaną przyjemnością. Poczekałam, aż ten ułoży się wygodnie i dopiero wtedy nakryłam naszą dwójkę kołdrą, chcąc jednocześnie zakryć to, co odsłaniała koszula, ale też miałam na uwadze zdrowie jasnowłosego panicza. Niczym dzieciątko przytuliłam się do niego, uważając by nie urazić rany. Delikatnie, by zbytnio mu się nie narzucać, samą prawą ręką. Uniosłam nieco głowę, przyglądając się jego twarzy: ostrym, wyraźnym rysom, pełnym ustom i ciągle rozrastającemu się tatuażowi.
 — Wiesz, Gabrijelu, tym razem nie daruję ci żadnej nocy... Masz zbyt wygodne łóżko, bym spała w swoim.— Zaśmiałam się cicho, oddechem drażniąc skórę na muskularnym ramieniu.— A teraz czas spać, jutro zapowiada się niezwykle długi dzień. Obrady, obrady, kłótnie, rozdrapywanie ran...— Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią. Zaraz dodałam jeszcze cichutko, niezwykle czule.— Dobranoc, kochanie.

GABRIJELU?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz