niedziela, 1 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Słońce już dawno zaprzestało prób przebicia się przed barierę zbudowaną z drzewnych koron, roztaczając wokół nieprzenikniony mrok. Zgubę dla tych, którzy odważyli się wejść do wiekowej puszczy, zakłócając panującą w niej równowagę. Ptaki milczały, zwiastując przybycie kolejnego ze śmiałków, zupełnie nieświadomego obecności niemego obserwatora. Dbającego o to miejsce od wielu, wielu lat. Bestia z Rosemoor, pozostawiająca po sobie jedynie niezliczoną ilość trupów i gadzie ślady. Stworzenie, przez które miejscowi tak wystrzegali się przekroczenia brzozowej bariery. Zupełnie nieświadomi tego, że potwór już nie raz przewijał się w tłumie, pokonując nieskończone uliczki miasteczka starego jak świat. Rozmawiał z nimi, niejednokrotnie wyciągał pomocną dłoń do potrzebujących. Ten tajemniczy mężczyzna o przenikliwych, złotych oczach, parający się najemnictwem. Wieczorami znikający bez śladu.
 Plotkowano, a ii owszem, wszak pojawiłem się znikąd, wtapiając w miejscową społeczność. Zaraz potem wybuchła panika, gdy znaleziono pierwszego denata- pomniejszego opryszka, którego fragmentami przyozdobiłem kwiecistą polanę. Miał pecha, natrafiając na mnie podczas jego plugawej zabawy. Kobiece ciało było świętością, splugawioną przez jego brudne łapska. Przybyłem za późno. Jasnowłosa, półnaga panienka leżała martwa, a spokój jej duszy przerywały zadowolone sapnięcia oprawcy. Ostatnim, co ujrzał, to ostre jak brzytwa pazury stworzenia uderzająco podobnego do bezskrzydłego smoka.
 Ukazałem kły na samo wspomnienie, niezmiernie z siebie zadowolony. Od tamtej pory minęło tak wiele, a nikt nie domyślił się prawdziwej tożsamości krwiożerczego stworzenia. Czasami pokusiłem się na pozostawienie po sobie wyraźnych, pamiątkowych śladów, lecz z równie marnym skutkiem. Vedali to niezwykle ignorancka nacja, doprawdy. Woleli żyć w strachu przed nieznanym, niż wziąć się za rozwiązanie problemu.
 Ciemne stworzenie przeleciało obok mnie, prawie obijając się o smoczy pysk. Prychnąłem cicho, gdy zaatakowany zostałem przez mocną woń leśnej ziemi, jaką roztaczał wokół siebie golem. Stworzony na wzór delikatnego skowronka i podobnie wrażliwy na dotyk obcych rąk. Wzdrygnąłem się, kiedy do wrażliwych uszu dobiegł lament rozrywający głowę na dziesiątki kawałeczków. Przytknąłem do nich łapy, w myślach modląc się, by nie była to jedna ze zwiastunek rychłej śmierci. Do grobu jeszcze się nie spieszyłem, wręcz przeciwnie. Mimowolnie przybrałem ludzką formę, niosącą choć drobną ulgę słuchowi. Postrzępiona szata opadła na odkryte ramiona, zasłaniając napięte mięśnie. Wręcz zwierzęce warczenie wyrwało się z mojego gardła, gdy nieprzyjemny dźwięk przybierał na sile, tracąc ludzkie brzmienie. Czy człowiek, a nawet banshee... cokolwiek byłoby zdolne do wydania ze swej piersi czegoś tak okropnego?
 I wtedy ją ujrzałem. Klęczała nad powłoką pozostałą po urokliwej niegdyś damie, tuląc ją do siebie, jakby dzięki temu miała powstać z martwych. Niezwykle osobliwy widok, wręcz wzruszający, biorąc pod uwagę fakt, iż tym razem to nie ja sprawiłem komuś ból, a istotka wyglądająca na niewinną. Szkarłat wylewał się z trupa, brocząc bialutkie płatki stokrotek i koniczyn, skapując na soczyście zieloną trawę. Gdzieś w oddali odezwał się pierwszy z ptaków, jakby w odpowiedzi na rozpacz tajemniczej damy, najprawdopodobniej sprawczyni całego tego zamieszania. Tylko po cóż wylewać hektolitry łez nad czymś, dla czego wszystko jest już pięknie obojętne? Jeśli tak bardzo żałowała- równie dobrze mogła pokusić się o zaczerpnięcie pomocy u miejscowego nekromanty, zajmującego się takimi żałosnymi przypadkami. Zwłaszcza, że białogłowa nie wyglądała na zwyczajną mieszczkę, córkę kowala czy karczmarza.
 Nagle umilkła, przynosząc ulgę bolącej już głowie, ale też wywołując niemałe zdziwienie tak drastyczną zmianą zachowania. Jednocześnie poczułem chłód na ręce, a zaraz po nim pojawiła się znajoma mara, zasłaniająca usta dłonią. Tym samym kategorycznie zakazała mi wypowiedzenia czegokolwiek, najlepiej jak najdłużej. Nie prowokuj bestii, zdawały się mówić jej półprzezroczyste oczy. Rozpłynęła się niczym poranna mgła, na pożegnanie kiwając głową. Słowa nieznajomej puściłem mimo uszu, jak na razie nie dając sprowokować się do wyrządzenia jej zbędnej krzywdy, co sugerował nóż przez nią dzierżony. I tak zamiast otwartej konfrontacji zdecydowanie wolałem posłużyć się mocą, by ograniczyć straty do niezbędnego minimum. Ludzkie dłonie pokryły się łuską twardą niczym pancerz, zaś ciało przestało jakkolwiek przypominać to człowiecze. Na skraju lasu, a także wokół przybyszki wyrosły ziemiści żołnierze, w każdej chwili gotowi do ataku.

SAVEY?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz