piątek, 6 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Kruczoczarne fale kaskadami opadające na plecy niespełna trzydziestoletniej kobiety, tak przeze mnie kochanej. Jedynej istoty, którą odważyłem się obdarzyć czymś więcej, niż tylko pokojową obojętnością. Ręce wyciągnięte ku oprawcy, z pokorą czekające na zadanie kolejnego ciosu. Wokół roznosi się cierpki, metaliczny zapach, przyprawiający dwunastolatka o mdłości. 
 Dwunastolatka wyklętego przez resztę świata. 
 Dwunastolatka stojącego przed własną matką. 
 Dwunastolatka własnoręcznie wykonującego na niej wyrok.
 Dłonie szaleńca spoczywające na barkach drobnego chłopca, siłą zmuszonego do okaleczenia niewinnej istoty. Tej, dzięki której dane mu było pojawić się na tym okrutnym świecie i przez tak długi czas trwać w beztrosce. A jednak przyszedł czas na spłacenie długu zaciągniętego u Ahmeda Śmiałego i jego bliskiego przyjaciela. Maga, którego tożsamość pozostawała zagadką, aż do tego pamiętnego, letniego dnia. Poznałem ten charakterystyczny ton, wydostający się z ust blondwłosej piękności. Jeszcze przed tym, jak czarnoksiężnik jakimś cudem zdołał zmusić jej struny głosowe do imitowania jego własnego głosu. Po raz kolejny zbrukał nim imię mej rodzicielki, w próbie zakłócenia opanowania. Uniosłem rękę, nakazując golemom zaprzestać ataku. Cichy szept rozsądku podpowiadał, że tym razem siła na nic się nie zda, wręcz może jedynie pogorszyć i tak fatalną sytuację.
 Wrażliwy węch wyłapał woń posoki o wiele szybciej, niż zdołałem ją zauważyć. Precyzyjne cięcia, biegnące prawie przez całą długość przedramienia nieszczęsnej istoty. Przebłyski tego, co tak bardzo starałem się skryć za ciemną kurtyną zapomnienia. Armia padła martwa, zgładzona przez jej własnego dowódcę, zlała się z podłożem. Odepchnąłem się od drzewa, słysząc nieprzyjemny dźwięk naruszanej kory. Liczyła się każda sekunda, inaczej zamiast jednego trupa do pogrzebania- miałbym dwa. Dopadłem do niej, gdy ta odleciała do świata pełnego nierealnych wizji. Szybko, Sharafie, musisz się pospieszyć, rozbrzmiał tak dobrze znany mi głos. Zjawa stała na skraju polany, skryta w cieniu wiekowych drzew. Rozdarłem materiał szaty w najczystszym z miejsc, zaraz potem przypominając sobie o mojej aktualnej formie. Smocze ciało zanikło, pozostawiając po sobie jedynie roztrzęsionego mężczyznę, desperacko próbującego ocalić choć jedno istnienie. Rany, choć obficie broczące, okazały się nie tak głębokie, jak mogłoby się wydawać. Prowizoryczna opaska uciskowa, coś, co nawet w najśmielszych snach nie mogło przypominać opatrunku z prawdziwego zdarzenia. Przynajmniej na chwilę udało mi się zatrzymać krwawienie, resztą zajmę się w świątyni. Dźwignąłem panienkę, zarzucając jej wiotkie ciało na bark. Oddychała miarowo, przynajmniej tyle dobrego. Trupa zaś wziąłem pod pachę, o wiele mniej delikatnie, niż jasnowłosą. Pogrzeb i zabawa w medyka... Czy ten wieczór może być jeszcze bardziej zaskakujący?
SAVEY? Ni ładu, ni składu ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz