niedziela, 1 lipca 2018

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 W trakcie tego, o dziwo nie tak długiego spaceru, starałam się zapamiętać dawno już zapomnianą drogę. Jednak w pewnym momencie wybił mnie z rytmu, przyprawiając o znajome mrowienie w podbrzuszu, jakby setki motyli poderwały się do szaleńczego lotu, muskając mnie swymi delikatnymi skrzydełkami. Przed oczami pojawił się obraz damy w czerni, na pozór spokojnej, a jednak z podekscytowaniem przedzierającej się przez plątaninę starych korytarzy, by złożyć nocną wizytę swojemu ukochanemu. Dorosła, lecz zachowująca się tak, jakby na nowo miała tych szesnaście lat. Samo to wystarczyło, bym poczuła leciutkie szczypanie policzków, ciepło rozlewające się po całym ciele.
 Przymrużyłam oczy, gdy światło pochodni wydało się aż nazbyt intensywne, w porównaniu z mrokiem „labiryntu”, zaś cichutki pisk wyrwał się z mych ust, gdy na ułamek sekundy znalazłam się w powietrzu. Po tym wyczynie Gabrijela jedynie przywarłam do niego mocniej, jakby w obawie przed upadkiem. Kątem oka zarejestrowałam ostatni odcinek trasy, upewniając samą siebie w przekonaniu o przymusie odwiedzenia go nie raz i nie dwa. W głębi serca pragnęłam zatopić się w nim, zapomnieć o bólu, smutku i tęsknocie, otoczona silnymi ramionami jasnowłosego. Jak na komendę sięgnęłam do kieszeni spodni, szukając w niej kawałka metalu, jednocześnie nie chcąc naruszyć prywatności mężczyzny poprzez dotyk opuszek palców. Zaraz potem wyciągnęłam go, szybko otwierając drzwi. Towarzyszyło temu cichutkie skrzypniecie zawiasów. Oparłam głowę o ramię Rowana, a przed nami zamajaczyły niewyraźne rysy pokoju skąpanego w mroku.
 Na pozór tak podobnego do miejsca, w którym straciłam kobiecą godność, zmasakrowana przez własnego męża- jednego z nielicznych znających prawdę o pochodzeniu mojego pierworodnego. Zemsta za zdradę i splugawienie jego imienia była okrutna. Już więcej nie spojrzy na ciebie jak na kobietę, powiedział ze stoickim spokojem, gdy próbowałam zatamować krwotok setek maleńkich ranek, ale i zasłaniałam sobą dziedzica tronu, Ba! Kiedy z tobą skończę, już żaden nie pokusi się na towarzyszenie ci w łóżku...
 Przygryzłam policzek od wewnątrz, odganiając od siebie wspomnienia sprzed kilku miesięcy. To nie pałac rodziny Detremante, a zamek eriwallskiego władcy, zaś komnata nie jest sypialnią twojego... waszego synka- powtarzałam w myślach, powracając do rzeczywistości. Pantofelki stuknęły o drewnianą podłogę, gdy Gabrijel postawił mnie na niej, sam chcąc zapalić świeczki. W powietrzu unosił się zapach pszczelego wosku, mieszający się z tym charakterystycznym dla dębowych mebli. Kilka maleńkich płomyków oświetliło pomieszczenie, kładąc kres wszelkim podobieństwom do tego ze strasznych wizji. Pozwoliłam sobie usiąść na skraju miękkiego materaca, dopiero teraz mogąc podziwiać mojego ukochanego w całej okazałości. Postawnego, umięśnionego mężczyznę, różniącego się nieco od tego, którego pamiętałam sprzed naszego ostatniego pożegnania.
 — Zmieniłeś się— stwierdziłam ze szczerym uśmiechem. W dłoniach obracałam zapomnianą spinkę, jakby to ona dodawała mi odwagi.— Jesteś zabójczo przystojny, Gabrijelu, aż dziw, że przez ten czas żadna panna nie zdobyła twojego serca...
 A jednak poczułam ogromną ulgę, gdy Mistrz w sekrecie szepnął mi o tym, jak to Cierń wyczekiwał mojego powrotu... I oddawał się morderczym wręcz treningom od czasu rozstania się po wydarzeniach z Yarry.

GABRIJELU?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz