poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Ten melodyjny głos, w którym kryło się tak wiele... Potok słów, wydostający się spomiędzy jej pełnych warg. Zwodnicze piękno. Czysta niewinność. I niewiedza typowa dla nieuważnych obserwatorów. Gdyby tylko wiedziała, że każdego wieczora przewijałem się przez targ, jako jeden z przechodniów. Rozmawiałem z mieszkańcami mieściny, wymieniałem się spostrzeżeniami. Kupowałem przeróżne tkaniny, owoce, warzywa, trunki. Funkcjonowałem jak każdy z ludzi, ukrywając moją tajemnicę przed resztą świata. A ona była tutaj, całą sobą zagrażając temu, co zdołałem zbudować przez te wszystkie lata. Pewna siebie. Śmiała. Wyszczekana.
 Jednak głos miała niezwykle przyjemny, nawet dla moich uszu. Nie byłem przyzwyczajony do przebywania z kimś dłużej, niż uważałem to za wskazane, lecz można rzec, że w tym przypadku zostałem przymuszony. Tak do pilnowania blondynki, jak i trwania przy niej w ludzkiej postaci. Przynajmniej do momentu, aż przyjdzie na mnie czas. Pozostawię ją samą w murach świątyni, udając się na polowanie.
 Legenda musi trwać.
 Karosz nieświadomie wyrwał mnie z przemyśleń, ale i uwolnił od towarzyszki. Momentalnie zerwałem się z miejsca, pędząc ku stajni. Ostatnim, czego mi potrzeba, to martwy koń, za którego dałem fortunę. Na wszelki wypadek, przedzierając się przez labirynt korytarzy, pochwyciłem jedną z lanc. Tylko Bóg wie, co mogło zapuścić się aż tak daleko w leśną głuszę po to, by niepokoić tamto niewinne stworzenie.
 Pierwszym, co zarejestrowałem zaraz po wejściu do stajni, był przyjemny zapach siana nagrzanego przez gorąc popołudnia. Zaraz potem drażniący syk. Ostrzegawczy, wręcz naglący. Cmoknąłem cichutko, przebiegając wzrokiem po sporym pomieszczeniu. Skrył się w rogu, zapewne chcąc zaatakować z zaskoczenia. Uniosłem kąciki ust, podchodząc do węża okazałych rozmiarów. W innych okolicznościach zapewne podziwiałbym głęboką czerń, krwistoczerwone oczy i długi język, wysuwający się raz po raz z ohydnego pyska. Zamachnąłem się, może nieco zbyt mocno. Zamierzałem go ogłuszyć, jednak skończyło się na przybiciu zwierzęcia ostrzem do drewnianej ściany. Drgał w konwulsjach jeszcze chwilkę, poszerzając uśmiech szaleńca.
 Słyszałem szum krwi, przyspieszone bicie serca, nagłe, wzbierające łaknienie. Wystarczyła sama woń świeżej posoki, cichutki odgłos skapywania kropelek na podłogę. Złapałem się za ramię, wyklinając w myślach. Złoto, beż i czerń zaczęły barwić żyły, uwydatniając je. Zagryzłem dolną wargę, próbując przywołać się do porządku. Chwiejnym krokiem wydostałem się ze stajni, ruszając ku jezioru. Czystej wodzie, mieniącej się w blasku słońca. Tam nie powinna mnie dojrzeć, tak... Tego drugiego Sharafa, znanego ludziom jako Bestia z Rosemoor.
 Bestia, której nie dano pożywić się wczorajszej nocy.
SAVEY?
Słabe, oj słabe. Ale masz Lucka i niekontrolowaną przemianę~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz