poniedziałek, 30 lipca 2018

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Ułamek sekundy, jedno ukradkowe spojrzenie i galopujące serce. Blade policzki, z których odpłynęły zdrowe kolory. Znałam mimikę jego twarzy tak dobrze, że potrafiłam wychwycić nawet najmniejsze zmiany, zwłaszcza w różnokolorowych oczach. Zakwitł w nich niewypowiedziany ból, wręcz krzyczący o potwierdzeniu moich obaw. Lecz kiedy miałam mu opowiedzieć o tym wszystkim, skoro każdy z listów sprawdzany był przez mojego drogiego kuzyna, tłumaczącego się sprawdzaniem i korektą ewentualnych błędów? Podczas naszego pierwszego spotkania po tak długim czasie? Zasłużyłabym na miano największego potwora, gdybym zrobiła to, kiedy Gabrijel wręcz promieniał szczęściem. Wtedy po prostu starałam się odegnać wszelkie negatywne myśli, ciesząc się bliskością ukochanego. Tak długo, jak tylko mogłam, zupełnie nie bacząc na konsekwencje mojej ignorancji, wręcz egoistycznie ignorując głos rozsądku, za co przyszło zapłacić mi w ciągu tych kilku minut.
 Spojrzenie, wcześniej z zaciekawieniem obserwujące każdą postać z osobna, teraz skierowane zostało na nieskazitelny blat, jeszcze lśniący od szorowania przez służki. Ochota na uczestniczenie w zebraniu, obradach i sądzie, któremu pośmiertnie miał zostać poddany Helevorn, opuściła mnie w mgnieniu oka. Jak bardzo starałam się ukryć ten fakt, za zasłoną leciutkiego uśmiechu, zatroskanego wyrazu twarzy i nienagannej postawy. A jednak jeden z władców zdołał przejrzeć mnie na wylot, z resztą nie po raz pierwszy. Wręcz trupio zimna dłoń spoczęła na plecach zakrytych przez krwistą pelerynę, w geście niezauważalnym dla pozostałych. Zerknęłam w prawo, tylko po to, by ujrzeć zmartwione spojrzenie mojego drogiego przyjaciela. Bez słów zrozumiałam jego intencje i to, co chciał mi przekazać. Powinnaś odpocząć, okropnie wyglądasz. Ty i twój książę z bajki, przecież zauważyłem. Mogę wcisnąć im bajeczkę, jeśli tylko zechcesz... Kiwnęłam leciutko głową. Władca Freymere postał, a w pomieszczeniu nagle zapadła wręcz grobowa cisza.
 — Lady Desiderię dopadła słabość, apeluję o dokończenie obrad bez niej, zaś oficjalne ogłoszenie wyniku przełożyć na przyszłotygodniowe zebranie. Gwardzisto, dopilnuj, by Wielka Imperator trafiła bezpiecznie do swojej kwatery.
 Nie czekając na odpowiedź ze strony zgromadzonych, wstałam ze swojego miejsca, niby gotowa upaść w każdej chwili. Wyćwiczonym przez lata chwiejnym krokiem ruszyłam ku drzwiom, jednocześnie uśmiechając się porozumiewawczo do Gabrijela. Niby jakbym mu dziękowała, jednak skrycie przekazałam mu jedno tylko słowo- spokojnie. O własnych siłach przeszłam zaledwie kilka kroków, pozwalając Gabrijelowi przytrzymać moje ciało, pozornie przelewające się przez ręce. Odezwałam się zaraz po wyjściu z pomieszczenia, gdy grube drzwi odcięły nas od władców, pozostawiając samych na pustym korytarzu. Wtedy też wyprostowałam się, odważnie patrząc w różnokolorowe tęczówki. Ufnie, a jednak pokornie.
 — Słyszałeś wszystko, prawda? Przepraszam, powinieneś dowiedzieć się o tym jako pierwszy... Ale tak bardzo cieszyłam cię, że znów mogę być przy tobie, że... Ja... Nie miałam odwagi... Bo... Wspomnienia... I blizny... One tak okropnie wyglądają... Przypominają o tylu rzeczach...— dukałam, tak naprawdę niepewna tego, jak miałabym mu wyznać wszystkie obawy, które targały mną od momentu opuszczenia statku.— Nie chciałam, byś znów tłumił w sobie smutek... Tylko dlatego, że zostały ślady... I mam gdzieś, że ktoś może nas zobaczyć czy usłyszeć... Przecież to chore, że musimy skrywać uczucia, które nas łączą...
 Splotłam swoje dłonie tuż przy łonie, tak bestialsko potraktowanym przez Helevorna, splamionego nie tylko krwią, ale i okropnymi, białymi liniami. Liniami widocznymi przez wycięcia w beżowym materiale, odsłaniające sporą część boków bioder.

GABRIJELU?
O ho ho, taktyczny wycof z obrad i niespodziewany sojusznik XD

sobota, 28 lipca 2018

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

– A ty, Gabrijelu? Nie zbierasz się? – zapytała nagle pani Mattingly, skierowana już w stronę korytarza.
 Zmarszczyłem lekko brwi, nie do końca rozumiejąc. Nie miałem żadnej misji po wczorajszym powrocie. Zwłaszcza, że Mistrz zauważył szkarłat na moim boku. A przynajmniej stary Jason o niczym, a niczym mi nie wspominał. Ba, nawet nie miał kiedy. Gdy tylko usłyszałem o powrocie pani mojego serca, natychmiast podszedłem do miejsca, w którym czekała.
 – Gdzie mam się zbierać? Podobno nie mam żadnej misji – mruknąłem, podnosząc się do siadu. Jednocześnie nie spuszczałem ze starszej pani wzroku, jakby chcąc się upewnić, że ta w tym momencie nie żartowała.
 – Jas.. Ekhm, pan Lancal wspominał, że masz pełnić straż przy sali obrad. A teraz.. Teraz do widzenia. Mam umówione spotkanie – oznajmiła z tajemniczym uśmiechem i zamknęła za sobą grube, dębowe drzwi.
 Straż przy sali obrad.. I tak ciężko było ci o tym wspomnieć, stary pierniku?!
 Czym prędzej zwlokłem się z miękkiego łóżka, pachnącego jeszcze delikatnymi perfumami Desiderii i podszedłem do szafy, by znaleźć odpowiednią koszulę. Niezbrudzoną krwią, bez dziur i w miarę, miarę świeżą. Narzuciłem na siebie ciemny, niemalże czarny materiał i związałem sznureczki na piersi, w tym samym kolorze. Później założyłem jeszcze część zbroi, składającą się z napierśnika i ochraniaczy na łydki, uda i przedramiona- absolutną konieczność do pilnowania porządku. Chwyciłem jeszcze halabardę, która pełniła z reguły funkcję dekoracji, niźli broni. Zwłaszcza na takich spotkaniach. W ciągu sześciu, może siedmiu minut dotarłem na swoje miejsce, jeszcze zanim wszystko się zaczęło. Czarnowłosy gwardzista, tak dobrze mi znany, powitał mnie lekkim uśmiechem, typowym dla niego- uniesieniem prawego kącika ust. Oznajmił, że głowy państw już weszły. I, że moja ukochana jest w środku. 
 – Prawie byś się spóźnił, Whitehorn. Cóż się stało, tak idealnemu rycerzowi, co? – parsknął cicho mój towarzysz, opierając cały swój ciężar na długim trzonku broni podobnej mojej.
 – Mistrz mnie nie uprzedził, Ashryver. Jestem bardziej zdziwiony, że ty tutaj się znalazłeś o odpowiedniej porze. A nie, że skakałeś wokół Tenki do samego końca. I tak samo zdziwiony tym, że równie idealny Tobias mi o tym nie powiedział – odparowałem chabrookiemu mężczyźnie, uśmiechając się do niego zaczepnie.
 – Tobias ci o tym nie powiedział, bo widział, że Gabrijel maszeruje do swojego pokoju z pewną kobietą, o której nie mógł się naopowiadać. A jako, że Tobias dobrze wychowany, to nie chciał przeszkadzać w igraszkach – wyprostował się dumnie i puścił mi oczko, poprawiając chwyt na drzewcu.
 – W igraszkach.. – prychnąłem, kręcąc z rozbawieniem głową. – Weź powiedz otwarcie, że zazdrościsz, a nie udawaj dobrego przyjaciela, co?
 Dwudziestolatek nie zdążył odpowiedzieć, gdy z sali nagle wypadł młodziutki chłopak, na oko szesnastoletni. Blady jak papier. Właśnie w momencie, w którym drzwi się otworzyły, dobiegł mnie melodyjny głos mojej pani. Głos mojej pani, który opowiadał to, czego nie odważyła się mi wspomnieć. Przygryzłem policzek od wewnątrz, gdy ciemnowłosy gestem pokazał mi, bym zajął miejsce młodzika, a on sam się nim zajął. Wchodząc do sali pokłoniłem się krótko przed zgromadzonymi władcami potęg i stanąłem między dwoma, znacznie niższymi mężczyznami. Dokładnie w tym samym momencie Desideria z powrotem zajęła swoje miejsce. Ja zaś zdążyłem ujrzeć białe, niemalże niewidoczne białe paseczki na udach ukochanej, a serce nieprzyjemnie zabolało. Wciąż mi nie ufała? Prawdopodobnie, skoro nie chciała mi tego zdradzić. Mimo to- nie dałem nic po sobie poznać, posyłając ukochanej pokrzepiające spojrzenie z uśmiechem, który tylko ona mogła dostrzec. Dopiero po tym na mojej twarzy zawitała wymagana przez etykietę obojętność, połączona z chłodnym, beznamiętnym spojrzeniem, którym raczyłem pozostałych władców. Spojrzeniem wypracowanym podczas tych kilkunastu miesięcy, które musiałem spędzić bez kobiety, o którą tak mocno się martwiłem..

DESIDERIO?
Ależ nie musiała ukrywać blizn, no :c

czwartek, 26 lipca 2018

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Anerwi winien dbać o swój lud, prowadząc go przez trudy życia Yarry. Chronić przed wszelkim złem niekoniecznym. Przeć na przód, przebijając wrogie ciała. Miażdżyć imperia, by zapewnić dobrobyt swym podopiecznym. Czy przysięgasz spełniać obowiązki aż po kres swych dni, Vantan? Słowa najstarszego z Tendar odbijały się w mojej głowie, niosąc ze sobą bagaż pełen wspomnień sprzed dziewięciu lat, ale i tych o wiele świeższych. Starałam się dotrzymać danego słowa nawet teraz, stając przed najważniejszymi osobami na Istari Atan, ale i moimi zamorskimi sojusznikami. Dwudziestu trzech władców, wbijających we mnie współczujące, czasami gniewne spojrzenia. Oczekiwali odpowiedzi na tak wiele pytań, rozrywających dopiero co zasklepione rany. Przygryzłam policzek od środka, w bezwarunkowym odruchu. Do momentu, aż poczułam słonawy, gorzki smak własnej krwi. Dopiero wtedy wstałam, ukazując częściowo odsłoniętą dolną partię ciała. Multum drobnych, szpecących blizn, odcinających się prawie nieskazitelną bielą na bladej skórze. Ostatni z dowodów świadczących o ogromie zła, jakiego doświadczyłam ja i mój lud. Gwardzista stojący w rogu sali wykrzywił twarz w wyrazie... Obrzydzenia? Strachu? Zniesmaczenia? Zignorowałam to, przybierając swoją zwykłą, profesjonalną minę niczym niewzruszonego władcy.
 — Dziesięć miesięcy temu, pierwszego dnia wyznaczającego połowę wiosny, oczywiście według waszego kalendarza, Yarra została odcięta od świata. Zilendor skutecznie zablokował drogi lądowe, morskie, jak i powietrzne, tych ostatnich głównie używali posłańcy. Do Białej Stolicy wdarli się szturmem, korzystając z trwania corocznych obchodów kolejnego roku panowania Wielkiego Imperatora. Najpierw wilkołaki, rozszarpujące wszystko, co stanęło im na drodze, zaraz potem demoniczne istoty, a na końcu czynni żołnierze wrogiego zakonu. Atak ominął zamek, przez co dowiedziałam się o nim w ostatniej chwili, z ust tego, który sprowadził na mój naród nieszczęście. Helevorn...— Przerwałam, widząc jak młody chłopak wychodzi z sali, blady niczym kartka papieru. Odchrząknęłam, wzrokiem powracając do zgromadzonych.— Helevorn okazał się zdrajcą i współpracownikiem wspomnianego okrutnika, w samotności chcąc skrócić moje życie, jak i dziedzica. Zasłaniałam Anvana własnym ciałem, kiedy mój własny mąż, w pełni poczytalny, rzucił się na nas. Łącznie otrzymałam około stu trzydziestu płytkich cięć, przez które miałam umrzeć z wykrwawienia. Aktualnie pozostało po nich jedynie czterdzieści pięć blizn, jak zdążyli państwo zauważyć i ból po stracie pierworodnego, jedynego prawowitego dziedzica tronu.— Kończąc pierwszą część, kątem oka dostrzegłam zastępstwo za chłopaczka, a serce niemalże zatrzymało się. Jednocześnie ze strachu, ale i zaskoczenia. Gabrijel... Odwróciłam od niego wzrok szybko, jakby ze wstydem.— Tendar obowiązuje prawo krwi. Przynajmniej jeden z rodziców musi być przedstawicielem tej rasy, by dziecko zostało automatycznie uznane za obywatela Yarry i objęte prawem owego kraju. W związku z tym apeluję o uznanie mego imperium za nadal istniejące państwo...
 Zajęłam swoje miejsce, kompletnie odcinając się od szumu spowodowanego naradą głów państw. Łokcie oparłam o mahoniowy blat, zaś dłonie splotłam w koszyczek, by móc ułożyć na nich głowę w oczekiwaniu na werdykt. Jeszcze raz spojrzałam na ukochanego. Jak wiele z tego słyszał? A jak wiele musiał się domyśleć?
GABRIJELU?
Och, och... A tak chciała ukryć blizny ;-;

środa, 25 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Chłód owiał nagą skórę, jakoby zwiastun nadchodzącego niebezpieczeństwa. Nie pojawiła się, jak zawsze, gdy najbardziej jej potrzebowałem, a jednak dała mi niemy znak do odwrotu. Ucieczki z własnego domu, bowiem oczy blondynki na powrót przybrały ten tak dobrze znany mi wyraz. Drapieżnika żądającego zemsty, pomimo dawno już zabliźnionych ran.Szaleńca, pragnącego jedynie nieść cierpienie w imię jedynie jemu znanych wartości. Niezwykle wątpliwe motywacje, na rzecz których tak bestialsko obchodził się z innymi stworzeniami. Nie tylko ludźmi. Nie tylko Vedali. Pochłaniał wszystko, co posiadało duszę, zmuszając do przejścia na jego stronę, pogrążenia się w mroku. Odrzucony przez bliskich, bowiem nie pasował do ich grona. Wygnany z własnego królestwa. Strącony na Ziemię. Robił z nami dokładnie to, czego sam doświadczył, niczym upiorny posłaniec, przynoszący złe wieści.
 Odskoczyłem w tył, kiedy nieludzka istota rzuciła się na mnie z pazurami, pozbawiona oręża. Ciało pięknej, młodej damy, a jednak wewnątrz niego umysł należący do kogoś zupełnie innego, wyrządzającego tak wiele krzywd. Czas zwolnił wraz z uporczywym pieczeniem policzka, którego udało się dopaść przeciwnikowi. Reakcja była wręcz automatyczna. Podcięcie nóg, uderzenie łokciem w skroń. Na tyle, by ogłuszyć, ale nie zabić, przynajmniej taką miałem nadzieję. Zwaliła się na mnie wiotka, bezwładna, prawie przewracając na twarde podłoże. Objąłem ją rękoma, upewniając się, że ten desperacki ruch przyniósł pożądane skutki. Pierś unosiła się miarowo, coraz wolniej. Czułem jej gorący oddech na nagiej skórze, wywołujący dziwne uczucie gdzieś wewnątrz mnie. Zawiesiłem wzrok na jej twarzy, tak spokojnej, jakby przed chwilą do niczego nie doszło. Uśmiech mimowolnie zagościł na mojej twarzy, kiedy odgarnąłem jasne pasma za drobne ucho.
 — Czyżbyś martwiła się o mnie, Kłosowłosa?— zapytałem cicho, biorąc ją na ręce niczym najprawdziwszą księżniczkę. Zaraz jednak pokręciłem głową, odganiając od siebie wszystkie emocje i uczucia, które pojawiły się tak nagle.— Niczym sobie nie zasłużyłem na troskę. Zbyt wiele zła wyrządziłem. Z resztą... Pewnie wiele nasłuchałaś się o tych okropnych zbrodniach popełnionych wgłębi wiekowego lasu. Aż dziw, że nie uciekłaś, kiedy miałaś do tego okazję... I kto wie, może kiedyś opowiem ci o tym wszystkim z mojej perspektywy? A teraz śpij spokojnie, Kłosowłosa.
 Pchnąłem mosiężne drzwi, znów w myślach przypominając sobie o przymusie naoliwienia starych zawiasów. Białe jak śnieg firany zafalowały, targane przez przeciąg. Przypominały obłoki widoczne zza okna- zwiastuny przybycia kolejnego z parnych dni. Może zabiorę ją nad jezioro, o ile po odzyskaniu przytomności powróci jej świadomość. Ułożyłem ją na miękkiej pościeli, krzywiąc się na widok czerwonego śladu, powoli nabierającego barwę fioletu. Gdybym tylko wcześniej się pospieszył- nie pozostałby żaden ślad po tym krótkim starciu. A teraz... Zignorowałem ssanie w żołądku, powoli zastygającą krew, siadając tuż obok dziewczyny. Musiałem jeszcze raz upewnić się, czy aby na pewno nie wyrządziłem jej większej krzywdy. Inaczej sumienie chyba poćwiartowałoby mnie i wyrzuciło na jedną z polanek.

SAVEY?

wtorek, 24 lipca 2018

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

 Kilkanaście minut po obudzeniu się, usłyszałem cichy stukot do drzwi. Jednak nie raczyłem odpowiedzieć, bojąc się, że zbudzę tym białowłosą istotkę. Acz nijak nie musiałem się odzywać, gdyż te się otworzyły, a postać w nich stojąca wydała mi się dziwnie znajoma. Powitała mnie skinieniem głowy, z którego mogłem odczytać nieme przeprosiny. Odpowiedziałem Annie uśmiechem, gdy ta tylko dostrzegła Desiderię, wtuloną w moją nagą pierś. Przypomniałem sobie jak przez mgłę sytuację sprzed kilkunastu miesięcy. Gdy opuściłem towarzyszy, od razu kierując się w stronę yarrańskiego pałacu. Jeszcze w Eriwall doszły mnie informacje o ataku na ten piękny kraj. Ba, ataku to zbyt mało powiedziane. Rzezi niewiniątek, której nie przetrwały nawet dzieci. Nawet nasz syn, którego nie miałem okazji poznać; choć zobaczyć. Wtedy to Anna, upstrzona krwią, przekazała mi wiotkie, poplamione szkarłatem ciało ukochanej, zapewniając mnie jeszcze, że ta żyje..
 – Wiedziałam, gdzie mam jej szukać.. – głos ciemnowłosej kobiety wyrwał mnie ze świata, nie do końca przyjemnych, wspomnień. 
 Może mi się wydawało, ale chyba usłyszałem w nim nutę rozczulenia.. Wiedziałem, po co pani Mattingly przyszła do mojego pokoju, ale nie miałem serca budzić swojej śniącej księżniczki. Posłałem jej opiekunce błagalne spojrzenie, by dała jej choćby pięć minut dłużej, na nacieszenie się swoją senną marą. Ta zaś westchnęła cicho, jakby z bólem i pokręciła głową, szepcząc coś o radzie. Cmoknąłem niemalże niesłyszalnie z niezadowoleniem, musząc jednak wyrwać ją ze świata snu.
 – Desiderio.. – wymruczałem cicho, wprost do jej ucha, dłonią delikatnie muskając jej policzek.
 Ta jedynie zmarszczyła brwi i nieco mocniej wtuliła się w moją pierś, co poskutkowało lekkim uśmiechem na mojej twarzy, zwieńczonej równie delikatnym rumieńcem. Jednak nie mogłem dać za wygraną. Nie tym razem. Podniosłem się leciutko na wolnej ręce, przygryzając policzek od środka, gdy zalała mnie fala bólu, pulsującego od rany na boku. Mimo to, z uporem, raz jeszcze wypowiedziałem jej imię. Tym razem nieco głośniej, pewniej. Białowłosa dama nagle otworzyła oczy, w których niemalże natychmiast się zatraciłem. Acz moment później je przymrużyła, zapewne podrażnione porannym światłem. Delikatna, drobna dłoń z mojej piersi zsunęła się na pościel, co prawie poskutkowało utratą jej równowagi. Mimo to, na jej ustach zagościł uśmiech. Na ustach, których moment później dane mi było posmakować, co przyjąłem ze sporym zadowoleniem, które mogła rozpoznać tylko moja Różyczka. 
 – Dzień dob.. – zdołała wypowiedzieć, gdy Anna zabrała głos:
– Imperator, władca Erivall oraz zebrani oczekują na panią w sali obrad – usłyszałem jej karcący ton, od którego nawet mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz. Już wiem, czemu tak dobrze dogadywała się z Mistrzem. – Dali pani dziesięć minut, po tym czasie bezzwłocznie rozpoczną zebranie.
 Po tych słowach jasnowłosa poderwała się do siadu, jakby ktoś wrzucił pająka za kołnierz jej.. Mojej.. Naszej koszuli i omal nie zleciała z łóżka. Zdążyłem ją złapać w pasie z cichym westchnieniem ulgi i pomogłem jej bezpiecznie stanąć na podłodze. Wydukała krótkie przeprosiny, choć nie miałem pojęcia za cóż mogłaby mnie przepraszać i w ciągu kilku sekund ulotniła się z pokoju.
 – Dziękuję ci za opiekę nad nią, paniczu Whitehorn – zwróciła się do mnie ciemnowłosa, ku mojemu zaskoczeniu bez cienia ironii czy sarkazmu.
 – To dla mnie czysta przyjemność, pani Mattingly – odpowiedziałem ze szczerym uśmiechem, którym to pożegnałem Annę.

DESIDERIO?
A tak słodko spałaś.. :c

poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Podciągnęłam nogi prawie pod samą szyję, by móc oprzeć na nich podbródek. Przyjemny, wieczorny wiatr pieścił odsłoniętą skórę, porywał do tańca włosy czarne niczym nocne niebo. Dwójka roześmianych małolatów ganiała się po ogrodzie. Niewinni. Beztroscy. Nieświadomi tego, co miało zdarzyć się zaledwie kilkanaście godzin później. Podobnie jak ja. Uniosłam kąciki ust, gdy Degio zrobił to samo z młodszą siostrą, mocno zaciskając ręce w jej pasie. Leciutka szata zafalowała w rytm nadawany przez jasnowłosego, oplatając się wokół nóg bliźniaka. Przywodziła na myśl obłoki pchane przez boskie siły, jak Anna miała w zwyczaju mawiać. Wir mroku i jasności. Dwójka bliskich ufnie oddająca się sobie w dziecinnej zabawie.  Perlisty śmiech trzeciej w kolejce do tronu, przeplatany z powoli zmieniającym się głosem dziedzica potęgi. Tak bardzo chciałam do nich dołączyć, jednak zostałabym za to ukarana po raz kolejny. Dziewczęciu mającemu zostać królową jednego z sojuszniczych państw nie przystawało bawić się z rówieśnikami. Powinnam godnie reprezentować Yarrę, bez zająknięcia wykonywać polecenia męża, podszeptywać mu ukradkiem podpowiedzi. Przymknęłam oczy, choć promienie słońca nie pozwoliły mi na skąpanie się w ukochanym mroku, zalewając mnie feerią odcieni czerwieni i jej podobnych.
 — Desiderio, chodź do nas!— wykrzyknął Degio.
 Pokręciłam jedynie głową, uśmiechając się doń smutno. Pierwszy i jedyny pełnoprawny kandydat na Wielkiego Imperatora mógł pozwolić sobie na swobodę i beztroskę. Jednak jego bliźniaczka od zawsze obarczona była odpowiedzialnością za nich wszystkich, uznawana za wcielenie jednej z tych nic nieznaczących boginek.
 — Desiderio...!— Głos zza kurtyny tej sielskiej scenki. Tak obcy dziecku, a jednak ukochany.
 Otworzyłam oczy, natychmiastowo żałując tego nagłego ruchu. Yarrański ogród zniknął, zastąpiony przez nieznane mi miejsce.
 Komnatę.
 Sypialnię.
 Łóżko.
 I tej przyjemny zapach, ciepło przeszywające mnie na wskroś. Mrużąc oczy, ledwo co widząc, wsparłam się na dłoni, która ześliznęła się z czegoś miękkiego wprost na zimną pościel. Przetarłam twarz, powracając do rzeczywistości, a serce nagle przyspieszyło swój bieg. Usta wykrzywiły się w radosnym grymasie. Wspomnienia sprzed kilku godzin powróciły, już nie będąc jedynie senną marą. Dwukolorowe tęczówki skierowano w moją stronę, zupełnie jakby chciano, bym je podziwiała. Pochyliłam się nad mężczyzną, muskając jego usta swoimi, rozkoszując się słodkim smakiem jego warg.
 — Dzień dob...
 — Imperator, władca Erivall oraz zebrani oczekują na panią w sali obrad.— Odwróciłam głowę ku drzwiom, w których stała Anna. Skrzyżowane ręce, karcące spojrzenie.— Dali pani dziesięć minut, po tym czasie bezzwłocznie rozpoczną zebranie.
 Zerwałam się z łóżka, prawie zabijając się o jego krawędź i tors Gabrijela. Na całe szczęście miał refleks na tyle dobry, by uratować mnie ten następny raz. Sama zaś rzuciłam krótko: Dziękuję i przepraszam, Cierniu. Wyminęłam starszą kobietę, pędząc na łeb na szyję pustym korytarzem. Boso, w samej koszuli i z włosami latającymi na wszystkie strony. Jeszcze na odchodne usłyszałam spokojny ton Anny, mówiącej coś do jasnowłosego.

GABRIJELU?

sobota, 21 lipca 2018

Od Savey c.d. Lu’aj

Do pojawienia się utęsknionego słońca nad widnokręgiem, nauczyłam się na pamięć długich świątynnych korytarzy. Udało mi się, przynajmniej miałam cichą nadzieje, rozeznać się z rozłożeniem komnat wielkiego domostwa. Dziwiła mnie dokładność oraz smak, tego jak zaplanowane zostało owe miejsce. Beżowe ściany wspaniale akcentowały z białymi niczym śnieg, marmurowymi podłogami jakoby chmurami w niebiańskim królestwie, wielbionych przez nas bóstw. Wszelakie obrazy, zdobiły wąskie korytarze, swoim malowniczym pięknem. Zapach ziół i przypraw roznosił się w powietrzu, ożywiając nieznacznie to tajemnicze ale jakże urokliwe miejsce. Nie jestem pewna czy powinnam dotykać się do tutejszej kuchni, przecież prawdziwy właściciel mógł sobie tego nie życzyć, jednak wewnątrz mojego żołądka rozpoczęła się cicha batalia, której nie byłam w stanie niczym uciszyć. Iskry tańczyły synchronicznie w piecu, rozgrzewając go miejscami niemal do diabelskiej czerwoności. W momencie niemal idealnym udało mi się zdjąć potrawę z wiekowej patelni, układając ją na przyozdobionym wcześniej talerzu. Nie zapomniałam jednak o mężczyźnie który wieczorną porą opuścił mury swojego zamczyska. Odstawiłam przygotowaną porcję na rozgrzanym blacie, by temperatura nie spadła zbyt szybko. Nie wiedziałam o której godzinie zobaczę go w progu, nie wiedziałam również gdzie udał się chwile po tym jak odeszłam znad wspaniałego krajobrazu. Zajęłam miejsce na kuchennym stołku, niczym niegdyś pani domu czekająca aż wszyscy najedzą się do syta. Zatopiłam widelec w usmażonym jajku, pomieszanym z boczkiem oraz innymi tradycyjnymi dodatkami, które miały prawo znaleźć się w jajecznicy. Pierwszy kęs, jak zawsze był dla mnie poezją smaków, wspomnieniem i dumą z wykonanego dania. Gdy jednak podniosłam widelec ponownie, do moich uszu dotarł odgłos ustępujących masywnych wrót. Podniosłam się znad talerza, jedynie przecierając kąciki ust białą ścierką. Nie śpieszyłam się zbytnio, ponieważ wiedziałam, że za zakrętem wejściowy korytarz spotyka się z kuchennym. Nawet gdyby osoba która naruszyła spokój owego miejsca, była jego nieprzyjacielem, zauważyłabym ją biegnącą w stronę głównych pomieszczeń. Wychyliłam się zza marmurowego zdobienia, stając przed obliczem gościa. Podniosłam wzrok i ujrzałam nikogo innego jak Pana tych ziem, w niezbyt zakrywającym jego ciało odzieniu. Twarz zdobiła szkarłatna posoka, najpewniej naniesiona równie zakrwawionymi dłońmi. Strzępki delikatnego materiału opadały na jego klatkę, tworząc przeróżne wzory. Ręce opadły mi w geście bezsilności. Nie chcąc zbytnio naruszyć jego prywatności, zmobilizowałam się do pozbycia strzępków koszuli z jego torsu.
- Boże jak ty wyglądasz... - szepnęłam pod nosem, marszcząc brwi - z całą armią kobiet się biłeś, że rozebrały Cię prawie do całkowitej golizny?
Pytanie miało na celu rozluźnić atmosferę panująca między nami od samego początku. Miałam szczerą nadzieje, że na własną rękę dowiem się co jest przyczyną jego nagłej zmiany, może jednak to nie przynieść żadnych logicznych wniosków. Z drugiej strony prawdy mogę się dowiedzieć jedynie poznając jego wiedzę na temat tego co zachodzi w jego ciele, zapytam o to, jednak ten moment nie jest zbyt do tego odpowiedni. Umorusanym już materiałem, przetarłam jego policzek przyozdobiony czyjąś krwią. Pokręciłam przecząco głową, ściskając strzępki męskiego ubrania w dłoni. Zacisnęłam zęby czując nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Komórki mojej powłoki zaczęły odmawiać mi zupełnie jakiegokolwiek posłuszeństwa. Myślałam że zniknął, łudząc się tym jak długo nie odczuwałam jego obecności ale on znowu dał o sobie znać, zapukał mi w głowę doprowadzając do płaczu. Odsunęłam się pod ścianę, podnosząc dłoń do góry, miało to na celu nic innego jak ostrzeżenie ciemnowłosego, przed zbliżaniem się do mojej osoby. Chęć wypowiedzenia jakichkolwiek słów, kończyła się na długim pustym dźwięku. Mimowolnie podniosłam głowę, czując jak cwany uśmiech spływa na moją, niczym winną jeszcze dziś twarz. Dłonie szybko zacisnęły się w pięści, bez ostrzeżenia ciągnąc całe moje ciało w stronę Pana z Rosemoor.
Lu? Mamy wściekłą śnieżną wiewiórkę

piątek, 20 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

  Strzępki wierzchnich ubrań zdobiły gadzie ciało, przysłaniając różnokolorowe łuski. Masywny ogon, sunący po ziemi niczym ogromny wąż, tworzący kolejny z tropów pozostawianych przez Bestię z Rosemoor, tak dobrze znany wszelkim łowcom nagród. I blond czupryna, czujne spojrzenie oczu, które powinny należeć do maleńkiej dziewczynki. Cichy odgłos kropel niespiesznie skapujących do wody, burzącej jej nieskazitelną taflę. Pochyliłem się nad naturalnym lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Jak za dawnych lat, kiedy to matka moja wpajała mi wiedzę o świecie, ludziach i smokowcach. 
 Czasami trzeba milczeć, Sharafie. Milczeć, jeśli mają cię zbesztać. Milczeć, jeśli pytają cię o to, kim jesteś. Bowiem zaprzeczenie swoim czynom, myślom i dziedzictwu, to najgorszy z grzechów. Nie należymy do ludzi, lecz z nimi współistniejemy. Wtapiamy się w tłum, wiodąc życie tak im podobne, czasami nawet los zapewnia nam o wiele lepsze warunki. Ale wystarczy tylko jeden, maleńki błąd, by wywołać falę paniki, dać im powód do nienawiści. Uśmiechała się smutno, pocierając ręce naznaczone dziesiątkami jasnych pręg. Świat balansuje na krawędzi racjonalności i absurdu. Rządzi się własnymi prawami. Drapieżnik czyha na swoją ofiarę, zmuszony jest do zadawania bólu innym istotom. Tak, jak i my, syneczku, łakniemy człowieczej krwi, tak i oni w zamian odbierają nam życia. W akcie zemsty za coś, na co tak naprawdę nie mamy wpływu. Więc pamiętaj... Milcz i walcz z wewnętrznymi żądzami, nie daj opanować się bestii, która tylko czeka na odpowiedni moment, by wydostać się na wolność...
 Pazury zatopiły się w pniu, jeszcze roztaczającym wokół siebie ten słodkawy, drażniący zapach jasnowłosej piękności. Drzewo zatrzeszczało ostrzegawczo, kiedy wyszarpnąłem łapę z jego uścisku, pozostawiając po sobie cztery przerażająco głębokie ślady, zwężające się ku końcom. Zdążyła uciec, nim niemal bezszelestnie zatoczyłem krąg wokół fragmentu lasu. W głębi serca poczułem dziwną ulgę, jednak na zewnątrz ciało wręcz szalało z wściekłości. Zwierzęcy ryk wyrwał się z gardła, budząc i płosząc ranne ptaszki. Większość z nich poderwała się do lotu, najpewniej alarmując mieszkańców pozostałych części puszczy. 
⬩⬥◆⬥⬩

 Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez barierę koron wiekowych drzew, ukazując światu piękno okrucieństwa Matki Natury. Starłem krew z twarzy, równie umorusaną ręką, zapewne tworząc jedynie jeszcze gorszą plamę, niżeli była. Może uda mi się uniknąć mojej... współlokatorki. Przynajmniej na czas oczyszczenia się ze szkarłatnego płynu, aktualnie zdobiącego prawie każdy fragment skóry. Szkarłatu zarówno mojego, jak i osiłka pozostawionego tuż przy krańcu lasu, jako ostrzeżenie dla kłusowników. Znów rozniosą się plotki o rzekomym pożywianiu się ludźmi, tylko dlatego, że nieszczęśnik został rozniesiony wzdłuż linii granicznej. Uniosłem kąciki ust w szerokim, zadowolonym uśmiechu, przypominając sobie przerażenie zastygłe na twarzy naznaczonej bliznami po trądziku. I ten krzyk przeszywający na wskroś wszystko, co żywe. Wspiąłem się po starych schodach, w myślach notując, by nareszcie zabrać się za naprawienie drobnych pęknięć. Bose, mokre stopy człapały na marmurze, pozostawiając wyraźne ślady. Pchnąłem masywne drzwi, ustępujące z głuchym jękiem. I już, już miałem wejść do środka, przemknąć cichaczem po długich korytarzach, kiedy ta zastąpiła mi drogę. W duchu jednocześnie przeklinałem ją, ale i dziękowałem za to, że przynajmniej lwia część spodni przetrwała przemianę.

SAVEY?
Półnagi Lu ( ͡° ͜ʖ ͡°)

czwartek, 19 lipca 2018

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

  Objąłem kobietę ramieniem, przyciągając ją tak, by położyła się na mojej piersi. Napawałem się jej ciepłem, oddechem, coraz bardziej spowalniającym i odprężającym się. Jednocześnie nozdrza uderzał cały czas ten delikatny zapach róż. Ile razy przechodziłem obok różanego ogrodu, w myślach zawsze widziałem srebrnowłosą. Roześmianą i z błyszczącymi oczami, odcieniem przywodzącymi lód. Dla niektórych rzeczywiście chłodne i niebezpieczne, niczym ta krucha warstwa, zimą pojawiająca się na jeziorze. Dla mnie jednak były zwierciadłem jej delikatnej duszy, tak bardzo skrzywdzonej przez niesprawiedliwy los. Za wszelką cenę chciałem, by zawsze była w nich radość, przeplatana z miłością, zachwytem i resztą tych pozytywnych uczuć. Ale zbyt często widziałem w nich smutek i ból, który moja Różyczka tak bardzo starała się przede mną ukryć. 
 – Dobranoc, moja droga – odszepnąłem równie cicho, wargami muskając czubek jej głowy.
 Dłoń pozwoliłem sobie oprzeć między jej łopatkami, gładząc je opuszkami palców. Delikatnie, by nie zbudzić śpiącej królewny. Druga ręka zaś znalazła miejsce pod moją głową, dużo, dużo wcześniej. Nie dałem wygrać zmęczeniu, czuwając jeszcze dłuższą chwilę. Tak, by upewnić się, że Desiderii nie będą dręczyć koszmary. Na ustach pojawił się rozczulony uśmiech, gdy ta uroczo zmarszczyła brwi, a jej policzki przybrały kolor leciutkiego, niemalże niewidocznego różu. Acz Gabowe oko ujrzy każdą, nawet najdrobniejszą zmianę na jej pięknej twarzy. Opuszkami palców dotknąłem jasnych znamion przy jej skroni; wciąż zachowując niepodobną do mnie ostrożność i delikatność. Na pewno była zmęczona po kilkudniowej jeździe do stolicy. A odpoczynek podczas krótkich przystanków niemalże nie istniał, sam znałem to doskonale. Temu też sam w końcu oddałem się w ramiona snu, pozwalając, by pochłonął mnie całkowicie. 

¨¨¨¨
 Świece zdążyły już wygasnąć, pozostawiając po sobie jedynie resztki, na wpół płynnego wosku. Desideria wciąż spała, wtulona we mnie niczym w najmiększą na świecie przytulankę. Śniła zapewne o czymś przyjemnym. Śmiałem tak stwierdzić po leciutkim uśmiechu na jej pełnych ustach i, wręcz rozanielonym grymasie twarzy. Nie ośmieliłem się nawet ruszyć, pomimo pieczenia w boku, nie chcąc burzyć jej błogiego snu. Cieszyłem się, jak dziecko, mogąc wciąż czuć jej delikatny dotyk na nagiej piersi; czuć ciepły oddech na skórze. Teraz już wierzyłem w to, że ukochana jest tuż obok mnie, wręcz na wyciągnięcie ręki. Że nie jest płonną nadzieją, ni złudnym snem, który tak często odwiedzał mnie nocą. 
 Snem, z którego zawsze musiałem się wybudzić.
 Wybudzić się sam, w pustej, zimnej sypialni.
 Teraz już ciepłej i przyjemnej, przez samą obecność mojej ukochanej.

DESIDERIO?

środa, 18 lipca 2018

"Utrata osób które kochamy potrafi zatrzeć nam wszystko to co znamy, lecz odnalezienie spokoju jest wtedy czynem pożądanym..."

"Są dwa rodza­je Miłości:
Miłość Fi­zyczna i Miłość Mentalna
Miłość Fi­zyczna to chwilę, które pamiętamy.
Miłość Men­talna jest na zaw­sze, by trzy­mać Nas Razem..."


NIFENYE LEBRON
MATKA LASÓW, WOJOWNICZKA CZYSTEGO SERCA

___________________________________________________________________________

| 25 Lat | Kobieta | Silverlea | Zmiennokształtna | Heteroseksualna | Wolna | Evanescence |
__________________________________________________________________________

Nifenye od zawsze ciągnęło w stronę natury niżeli przeludnionych miast. Jej tajemnicza moc została odkryta przez jej matkę, gdy to spacerując po lesie poprosiła dziewczynkę o zerwanie jednego z niższych kwiatów.  W momencie gdy palce zetknęły się z delikatną łodyszką, roślina rozrosła się we wszystkie strony tworząc piękny kwiatostan. Panienka Lebron miała wtedy nie więcej niż sześć lat. Wraz z upływem czasu, dar  stawał się coraz bardziej rozległy. Do dnia dzisiejszego ciemnowłosa nauczyła się panować nad roślinnością praktycznie w każdy możliwy sposób, jednakże teraz wystarczy jedynie gest ręką by flora poddała się jej rządom. Opiekunem tej panny jest Liarelis.
_____________________________________________________________________

Ciężko określić rolę tej oto kobiety w świecie, gdyż nie pracuje za pieniądze, raczej stara oddawać się światu całą siebie. Od pięciu lat ludzie znają ją jako strażniczkę zielonych borów, strzegącą roślinności oraz każdego stworzenia które można uratować na danym obszarze. Niektórzy opowiadają, że częściej widują ją w postaci mistycznego wilka, który od lat odwodzi kłusowników od brutalnych łowów, chroni, ratuje zwierzęta, czy po prostu stara się zniknąć niektórym z oczu. Inni wspominają o tym, że przybywa do nich na pole bitwy, niepostrzeżenie, niczym zjawa motywując i prowadząc do walki dobro... sama ruszając na przeciwnika. Jest duchem niosącym nadzieje, Matką lasów, opiekunką żywych...
_____________________________________________________________________

Historia pisze najciemniejsze scenariusze..
Można rzec, że los Nifenye jest jednym z najbardziej tragicznych, jaki może spotkać istotę ziemską, mimo, że początki wcale nie były spowite ciemnością. Ciemnowłosa urodziła się w małej wiosce, pewnej bardzo pogodnej wiosny, nikt jednak nie zapisał konkretnej daty w wiekowym kalendarzu. Ludzie nie byliby przecież sobą gdyby zwracali uwagę na takie szczegóły. Rodzice zmiennokształtnej byli zwykłymi rolnikami, jednak dla niej byli oni ludźmi o niesamowitych zdolnościach. Matka zwyczajna zielarka, nauczyła ją nie tylko uprawy i leksykonu roślin, ale i dawała lekcje skupiające się na ratowaniu ludzkiego życia. Ojciec zajmujący się uprawami i hodowlą bydła, okazał się być bardzo dobrym szermierzem. Szkolona ze wszystkiego w bardzo szybkim tempie Nifenye chłonęła każde słowo niczym skropione podłoże, złaknione wodnej obecności. Początkowe lata mijały jej w miłej, ciepłej i rodzinnej atmosferze. Każdy dzień wypełniony był szczerym i niezastąpionym uśmiechem rodzicielki i najprawdziwszą dumą ojca. Panienka Lebron nie stroniła również od rówieśniczych znajomości, które otworzyły jej drzwi do minimalnie lepszego życia. Nie myślała ona jednak o sobie, gdyż od dwunastego roku życia zaczęła zarabiać na rodzinę, ciężko i dokładnie pracując na królewskich zbiorach. Gdy wstąpiła w wiek nastoletni, w tamtych rejonach zaczynający się gdy dziecko osiągało lat piętnaście, zainteresowała się nią straż, która strzegła spokoju i bezpieczeństwa ludzi w wiosce. Młoda panienka szybko odnalazła się w tym towarzystwie, zaskakując i motywując swoją pomysłowością. Drastyczna zmiana zdarzyła się jesienną porą, gdy liście dopiero zaczynały zmieniać swój soczysty zielony kolor. Nocą do uszu straży, oddalonej o parę kilometrów od ukochanego, ciepłego domu, dotarły przeraźliwe, wręcz mrożące krew w żyłach krzyki ludności. Grupa trojga, rzuciła się pędem w drogę powrotną, to co jednak zobaczyli stając na skraju lasu, przerosło najgorsze obrazy. Domy stały w płomieniach, drewniane ściany wypalane przez gorącą temperaturę, upadały z łoskotem na ziemię. Wówczas siedemnastoletnia dziewczyna pomknęła do swego domostwa, słysząc wołanie bliskich w piekielnej pułapce. Dotknięcie rozgrzanych drzwi, spowodowało zburzenie się niestabilnej wówczas konstrukcji. Krzyki ucichły a silne ramiona wyciągnęły zrozpaczoną dziewczynę z płomieni. Siedząc na polanie, przyglądała się jak barbarzyńcy plądrują jej dom, mordują mężczyzn i bestialsko gwałcą znajome kobiety. Siedziała godzinami wpatrując się w jej jakże mały ale zarazem cały świat. Jeden najeźdźca, paru ludzi, tak wiele pochodni, piekielnym ogniem pochłonęło wspomnienia, ludzi, ukochanych... Ten mały wielki świat. Długo szukała swojego miejsca na ziemskiej kuli, próbując tym samym wpasować się w ramy codziennego, niczym nie zranionego istnienia. Zimową porą, gdy biały śnieg, powolnie spowijał krainy swoim pięknem, z własnej woli zgłosiła się jako ochotnik podczas poborów, do królewskich oddziałów, spośród chłopskiej klasy mieszkańców. Szybko zauważono jednak, iż dziewczyna nie pierwszy raz styka się z bronią i taktyką wojenną, przeniesienie do innych koszar było kwestią czasu, nie wiedziała ona jednak, że czyjaś decyzja, tak bardzo odmieni jej własne życie. Gdy dziewczę rozpoczynało swoją osiemnastą wiosnę, poznała kogoś, kto zapisał się w jej wspomnieniach, jako osoba której Nifenye oddała całe swe serce. Wysoki młodzieniec, o wysportowanej budowie ciała, charakterystycznej i jakże przystojnej urodzie, oraz niezapomnianych oczach zwany był Hae. Jeden cel, jedna strona, podobne poglądy połączyły tych dwojga w jedną całość, pisząc o nich przepiękne historie. Ona sprytna i szybka, on silny i zdecydowany, idealnie zgrywali się na polu walki, lecz nie tylko tym krwawym, gdyż iż główną areną przetrwania był niemożliwy do rozerwania związek. On znał ją na wylot, jakoby widział ją od chwil narodzenia, ona uczyła się go z równą starannością. Był dla niej wsparciem, tą opoką która pozwalała przetrwać najtrudniejsze chwile. Nastały jednak pierwsze miesiące Nifenye wieku dwudziestego, kiedy to w pamięci wszystkich na czarnych kartach zapisała się Szkarłatna Wojna. Ostatnie dni walki zabierały ze sobą potworne żniwa, które ponownie w przypadku dziewczyny odmieniły jej codzienność. Przerzucona na drugą flankę, myślała tylko o powrocie do koszar, dotknięciu skóry ukochanego i pocałowania jego gorących walk, finał był jednak zupełnie odwrotny. Gdy postawiła nogę w namiocie, podeszła do niej delegacja z oddziału Haego, składając jej jakże najszczersze kondolencje. Z początku uważała, że to tylko głupi żart, z jakich byli znani owi mężczyźni, jednak gdy wejście namiotu nie uchyliło się do powrotu ostatniego wojownika, wpadła w furię. Jak najprędzej wybiegła z namiotu, podążając w kierunku wskazanym przez pewnego ciemnowłosego dzieciaczka. Zatrzymana przez czwórkę strażników, znowu miała przed oczami ten sam obraz, który spowił jej świat rozpaczą równe dwa lata temu. Stosy płonęły, a dym nad nimi zasłaniał gwiazdy, które były widoczne tej bezchmurnej nocy. Serce młodej kobiety zostało złamane wtedy ostatni raz, bezpowrotnie, najbardziej boleśnie. Od tamtego wydarzenia, nie była już taka sama. Nifenye zaszyła się w zielonych borach, tym razem szukając szczęścia w nieskrzywdzonej jeszcze nigdy ręką człowieka naturze. Wierzy, że jest ona rzeczą którą będzie jeszcze w stanie ochronić. Noce spędza na długich spacerach, pogrążając się w refleksjach na temat przeszłości. Wierzyła, bardzo gorąco, że jeszcze kiedyś ujrzy swego ukochanego gdzieś na skraju leśnej drogi. Jedyne co jej pozostało, to zdobiona szczerym złotem czarne ostrze - miecz podarowany przez Haego, tydzień przed jego klęską. Nie rozstaje się z nim nigdy, zawsze trzymając go przy swoim boku. Nie była w stanie pogodzić się z tak bolesną i raniącą stratą, spotęgowaną wcześniejszymi tragicznymi zdarzeniami. Zamknęła swoje serce, od zawsze wyznając, że wierzy w jedną, wybraną przez życie miłość.

______________________________________________________________________

Na początku warto napomknąć, że mimo wszystkich nieszczęść jakie spotkały dziewczynę przez wszystkie dotychczasowe lata swojego tak na prawdę krótkiego życia, obiecała sobie, że nikt nie odczuje na sobie jej mrocznej przeszłości. Nifenye stara się trzymać na uboczu czy nawet przebywać w samotności. Gdy jednak dojdzie do słownej konfrontacji, już w pierwszym zdaniu uraczy Cię szczerym jak również ciepłym uśmiechem. Jednak mimo tak bardzo widocznej otwartości z jej strony, ciemnowłosa dobrze wie kiedy stanowczo i zdecydowanie postawić granicę. Jej wypowiedzi nie ograniczają się zwykle do dwóch słów, ponieważ uwielbia się barwnie i opisowo wypowiadać na wszelakie tematy, nie twierdzi jednak, że zna się na każdym z nich, otwarcie na początku monologu przedstawia swój można by rzec poziom zaawansowania lub znajomości na dany temat. Dziewczę dysponuje wyjątkową łatwością w nawiązywaniu wszelakich kontaktów, gdyż stara się rozmawiać na poziomie każdego człowieka z którym podejmuje jakąkolwiek dyskusje, sprawie dobiera słowa i powiedzenia, stosowne do wieku słuchacza. Nifenye preferuje większą wiedzę na temat rozmówcy, niżeli ktoś poznany mógł odczytać ją jak otwartą dla każdego księgę. Wiele osób twierdzi, że zjednała ich ze sobą dzięki swojej zawziętości i odwadze, która jest widoczna w najbardziej krytycznych sytuacjach. Najcenniejszą cechą jaką odziedziczyła po ukochanym ojcu była walka do samego końca. Stara się ona pokonywać każdą potężną kłodę rzucaną pod jej nogi, przez złowrogi los, od razu dystansuje się względem ludzi którzy starają się ominąć każdy problem lub zrzucić go na barki innej osoby. Nie wszystkim udało się przebyć wysoki mur jaki zmiennokształtna stawia przed swoją prawdziwą osobowością. ludzie twierdzą, że jest ona duszą niemożliwą do złamania, gotową na każdą sytuację, lecz wdając się większością siebie w matkę, okazuje się, że dziewczynę łatwo jest zranić, mimo jej pozornie twardej otoczki. Delikatność, ciepło i współczucie to jej główne i charakterystyczne cechy, przejawiające się w każdej dziedzinie życia. Dziewczyna przyjaciołom i ukochanym oddaje się bezgranicznie, często opłakując to potem iglastymi łzami. Jest ona bardzo sentymentalna, co można zauważyć przy drobiazgach i większych rzeczach jakie kobieta dzierży przy sobie.  Nifenye zawsze znajduje się przy osobie, zwierzęciu czy roślinie potrzebującej pomocy, nawet gdyby jakkolwiek miało by to zagrażać jej zdrowiu czy nawet życiu. Mimo pomocy fizycznej często lubi również służyć ludziom dobrą radą, czy chociażby słuchać ich zrozpaczonych monologów jak dobry psycholog. Nie stroni ona jednak wobec szczerych opinii na temat wszelakich sytuacji, czy ocenie danej osoby, zadając jej nawet najbardziej prywatne pytanie trzeba liczyć się ze szczerą odpowiedzią, lub gdy pytamy o jej stan - wymijającym pytaniem skłaniającym nas do głębokich refleksji. Adoratorów odrzuca od razu, często mówiąc iż jej gorące serce zostało wyrwane z delikatnej piersi, gdy jej ukochany poległ w najcięższej walce. Cały czas wierzy, że ujrzy Haego gdzieś w oddali, czekającego na nią z rozłożonymi ramionami. Może to złudne ale przez długi czas nie dopuściło do doprowadzenia się jej w stan, praktycznie niemożliwy do opisania. Gdybyśmy przenieśli się na pole bitwy, ciemnowłosą dostrzeglibyśmy w pierwszym szeregu, głośnymi okrzykami motywującą wojowników do walki. W tamtym miejscu stara się ona świecić przykładem, przypominając sobie że kiedyś wojenne tereny były jej domem i jedynym oderwaniem od rzeczywistości. Przenosi się wtedy w zupełnie inny świat, pełny ryzykownych ale niezwykle skutecznych pomysłów. Zaskakuje wtedy swoim sprytem i szybkością w działaniu. Preferuje otwartą walkę, gdy to musi myśleć na temat wszystkiego co dzieje się dookoła. Po wojażach najczęściej zaszywa się wśród ukochanej roślinności, analizując każdy wykonany podczas bitwy ruch i przypominając każdy nowy pomysł. Spaceruje po lasach wsłuchując się w szum liści oraz odgłosy wszelakich zwierząt. Czasem śmie twierdzić, że jest to jej ostatnia deska ratunku, coś co powstrzymuje ją od popadnięcia w coś porównywalnego z depresją i zmianą osobowości. Musiała znaleźć coś co zdoła zastąpić jej rodzinę, bliskich, ukochanego. Lecz tak na prawdę nigdy nie będzie to porównywalne z ciepłem i miłością drugiego człowieka. Zawsze potrzebuje wyciszenia i zjednania z naturą, twierdzi że jedynie to ją uspokaja niczym kiedyś silne ramiona ukochanych. Ma wrażenie, iż jest odpowiedzialna za naturalne piękno otaczającego świata, dlatego też stara się zjednać ze sobą zwierzęta i rośliny wokół samej siebie. Nifenye będąc w postaci wilka czuje się jak strażniczka zza czasów gdy razem ze znajomymi ludźmi broniła swej ukochanej, utęsknionej wioski. Obywatelami na terytorium jest natura ożywiona a granicą ostatnie drzewostany na nizinnym terenie. Małe szczęście w nieszczęściu, nieprawdaż?
______________________________________________________________________


Nifenye nie jest osobą która wzrostem wystaje ponad inne kobiety, ponieważ jest on równy stu sześćdziesięciu dziewięciu centymetrom. Dziewczyna ma atletyczną budowę ciała i charakterystyczny sposób poruszania się w walce. Skupia się na sprycie i technice, jak i szybkości. Przeciwnika potrafi omamić serią niespodziewanych i przebiegłych trików, jak i dobrą techniką władania wszelakim ostrzem. Sposób ubierania jest dla niej też dość charakterystyczny. Nie wybiera ubrań które nie są w beżowych, czarnych czy białych odcieniach. Sukienki są u niej bardzo rzadko widziane, natomiast spodnie koszule i płaszcze nosi z uwielbieniem. Głównie widywana jest jednak w ćwiczebnym stroju wojennym, składającym się głównie z delikatnej koszuli, skórzanych spodni z wysokim stanem, wręcz gorsetem, oraz również złożonych ze skór wysokich butów.

Ciało Panienki Lebrone, w całości pokryte jest znamionami i złotymi tatuażami, układającymi się w kręgi różnych średnic i grubości. Na szyi spoczywa natomiast jeden z kryształów, przekazywany w jej rodzinie jako namiastka tego co zostało po jej przodkach,

W zmienionej wilczej formie, w kłębie mierzy około metr osiemdziesiąt, a długość jest stosunkowo trudna do określenia. Dziwnym zjawiskiem jest to, że na jej futrze widnieją takie same kręgi jak na ludzkiej skórze dziewczyny.

Kobieta nie podróżuje sama, ponieważ u jej boku zawsze stoi srokaty koń holsztyński. Jest to jej kompan od czasów Szkarłatnej Wojny a nazywany jest Nigrum.

Dziewczyna mimo swojego stosunkowo młodego wieku nauczyła się już dość wiele. Nie chodzi tylko o to, że jest dobrą gospodynią domową, czy przeczytała wiele ksiąg na temat ogółu świata. Dzięki podróżom przez ostatnie lata nauczyła się wielu języków, oraz opanowała można by rzec, sztukę medycyny. Zna się na zielarstwie, a niektórzy twierdzą, że szybko nabywa nowe zdolności.
______________________________________________________________________
Kita59 [HW] | savekrrk@gmail.com 

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Poprawiłam koszulę, uparcie sunącą ku górze, nie ważne jak nieznaczne ruchy wykonywałam. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym znalazł się tak blisko, obdarzając mnie ciepłem swoich wiecznie gorących dłoni. Ułożyłam na nich swoje własne, nieśmiało spoglądając w różnokolorowe tęczówki. Mieniły się w nikłym świetle świec, mieszającym się z blaskiem księżyca. Czerwień przyprawiająca o dreszcze, przypominająca o opowieściach wędrownych bajarzy, którym maleńka Desideria dzielnie się przysłuchiwała. Tam smoki zawsze spowite były przez szkarłat, jakoby płonęły od środka. Zaszyte w górskich jaskiniach, strzegły licznych skarbów, zebranych przez wieki ich żywota. Szlachetne kamienie, srebrne ozdoby, zdobne korony królewskie, a nawet zbroje- pozostałości po lekkomyślnych rycerzach, chcących zgładzić ogromne stworzenie. Wszystko to bledło przy stosach monet wybitych z czystego złota, barwą tak podobnego do lewego oka Gabrijela.
 Tysiące drobnych igiełek wbijały się w każde z dotkniętych przez niego miejsc, odganiając wszelkie uprzedzenia czy obawy. Był tak blisko, a jednak daleko... Wyciągnęłam rękę na tyle, by móc dotknąć szorstkiego policzka. Już bez obaw o odrzucenie, porzucenie do pudełka zwanego zapomnieniem, niczym starą zabawkę. Pisnęłam cichutko, niczym głupia nastolatka, kiedy ponownie straciłam grunt pod nogami. Nader wysoki dźwięk przerodził się w rozbawiony chichot, gdy ruszył w stronę łóżka. Czułam miękki materiał bandaża, pod którym ukrył ranę. Przez cały ten czas starał się nic po sobie nie pokazać, zapewne z myślą, że jednak nie domyślę się, że nie poczuję charakterystycznej woni posoki. Tym razem też postanowiłam przemilczeć temat, uszanować wolę mego ukochanego.
 Bo tak trzeba.
 Bo ufam mu bezgranicznie.
 Miękka pościel pachniała nie wonnymi olejkami, używanymi do prania, nie mydłem, ale samym mężczyzną, co przyjęłam z nieskrywaną przyjemnością. Poczekałam, aż ten ułoży się wygodnie i dopiero wtedy nakryłam naszą dwójkę kołdrą, chcąc jednocześnie zakryć to, co odsłaniała koszula, ale też miałam na uwadze zdrowie jasnowłosego panicza. Niczym dzieciątko przytuliłam się do niego, uważając by nie urazić rany. Delikatnie, by zbytnio mu się nie narzucać, samą prawą ręką. Uniosłam nieco głowę, przyglądając się jego twarzy: ostrym, wyraźnym rysom, pełnym ustom i ciągle rozrastającemu się tatuażowi.
 — Wiesz, Gabrijelu, tym razem nie daruję ci żadnej nocy... Masz zbyt wygodne łóżko, bym spała w swoim.— Zaśmiałam się cicho, oddechem drażniąc skórę na muskularnym ramieniu.— A teraz czas spać, jutro zapowiada się niezwykle długi dzień. Obrady, obrady, kłótnie, rozdrapywanie ran...— Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią. Zaraz dodałam jeszcze cichutko, niezwykle czule.— Dobranoc, kochanie.

GABRIJELU?

wtorek, 17 lipca 2018

Od Savey c.d. Lu’Aj

Wsłuchana w ciężki oddech karusa jedynie powędrowałam wzrokiem za młodzieńcem, który bezzwłocznie popędził w stronę swego domostwa. Gdybym nie znała jego możliwości z przekoloryzowanych ludzkich opowieści, najpewniej ruszyłabym za nim, wyszłam jednak z założenia, że taki duży chłopak da sobie radę. Drugi przedstawiciel tej płci, jednak zupełnie innego gatunku bardziej potrzebował teraz mojej uwagi. Odsunęłam się od kopytnego, delikatnie przejeżdżając dłonią po jego chrapach, zachęcając do stąpania krok w krok za mną. Z uśmiechem wplotłam rękę w jego grzywę, zmierzając tą samą drogą co ciemnowłosy.
- Wiesz kto był dzielnym konikiem? - mówiłam można by rzec, dumna z zachowania zwierzęcia - Cucu był bardzo dzielny! - zaśmiałam się i otworzyłam potężne stajenne wrota.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem czegoś a raczej kogoś zupełnie innego niż rzeczywistej pustki. Weszłam w głąb skupiając wzrok na nieoświetlony róg stajni. Uwagę moją skupiło ostrze wbite w ścianę? Podeszłam bliżej, przyglądając się temu do czego mogło tutaj dojść. Przebity na wylot gad nie był zbyt codziennym widokiem.
-Meh... - szepnęłam krzywiąc się na ten obrazek i mocno zaciskając dłoń na lancy, wyciągnęłam ją z lichego ciała - jednego trupa mamy, teraz gdzie może być ten drugi...
Zaśmiałam się cicho pod nosem i zerknęłam w stronę dzisiejszego bohatera. Minę miał jakoby chciał mi powiedzieć, że niezbyt go to śmieszy. Wyprostowałam się i otworzyłam drzwi boksu, wpuszczając go do środka. Jeden już jest bezpieczny, lecz teraz zgubiłam drugiego z widnokręgu, z facetami jak z dziećmi... To dziwne... Musiało się coś stać... Przecież nikt nie zniknąłby bez słowa, po zabiciu zwykłego gada. Wyszłam powolnym krokiem z budynku, skupiając się na poszukiwaniu jakichkolwiek śladów ciemnowłosego. Poderwałam się do biegu, gdy spostrzegłam można by powiedzieć ubitą trawę na ziemi. Prowadziły one w głąb ciemnego lasu, a przyznam że niezbyt mi się widzi bieganie w głuszy nocą, w zupełnej samotności. Pokręciłam przecząco głową i skupiłam się na tym co tu i teraz, gdyż nieuwaga skończyła by się siniakiem.  Sprawnie omijałam drzewa podążając coraz bardziej widocznymi śladami, jakoby młodzieniec zmieniał swój kształt, podążając w niewiadomym mi kierunku. Zatrzymałam się na brzegu lasu, widząc coś niepokojącego w oddali. Krajobraz zmienił się zupełnie. Zieleń zanikała na środku polany, ustępując miejsca zajmującemu ogromny obszar jezioru. Na jego brzegu stała postać bardzo regularna, podobna człowieka... Posiadała jednak ogon i była o wiele wyższa od zwykłego przedstawiciela homo sapiens. Jedyne co mogę rzec to to, iż ludzie dużo nie dodawali w swych barwnych opisach, gdyż smokowca nie streścisz w dwóch słowach. Szybko schowałam się za konarem dębu, gdy wcześniej znajomy mi młodzieniec zaczął odwracać głowę w moją stronę. Dłoń powędrowała w stronę miecza, którego nie wyczułam pod opuszkami palców. Przeklęłam pod nosem, uderzając głową w korę. Wyjrzałam zza pnia jednak nie zauważyłam już bestii stojącej w oddali. Poszłabym za nim... Jednak brak oręża pokrzyżował moje plany. Nie ruszę w nieznany teren bez czegokolwiek do obrony. Nie powiem ale zainteresowało mnie to co stało się przed chwilą, jakoby miał coś skrywać przede mną, nie lubię tak niejasnych sytuacji... Nie zaprzeczę bo nawet się zmartwiłam, ponieważ zawdzięczam mu życie i mam u niego ogromny dług... Nie tylko wdzięczności. Wróciłam szybko w poznane mi już mury świątyni, chwilę przed tym jak ciemność całkowicie zapanowała nad zieloną krainą.  Rozkoszowałam się przez chwilę zapachem siana, powolnie przechadzając się po stajni. Podeszłam do karego ogiera, łapiąc koc z najbliższej półki. Chciał się podnieść, jednak zanim to zrobił, usiadłam obok niego na miękkiej ściółce, jak to robiłam codziennie będąc jeszcze podlotkiem.  Przyznam, potrzebowałam towarzystwa, a on był jedynym który mógłby mi go teraz dotrzymać.
- No to zostaliśmy samy Cucełku... Gdzie on mógł pójść... - szepnęłam układając się na potężnej szyi - jak mi to wytłumaczysz do rana, skoczę Ci po marchewkę - dodałam i zamknęłam zmęczone powieki.
Jeżeli nie dowiem się jutro, o co chodziło ciemnowłosemu z unikaniem mojej osoby, wpadnę w furię. Jedno wiem, nie daruję mu tej nocy...

 LUCKU DROGI NIE DARUJE CI TEJ NOCY XD


poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Ten melodyjny głos, w którym kryło się tak wiele... Potok słów, wydostający się spomiędzy jej pełnych warg. Zwodnicze piękno. Czysta niewinność. I niewiedza typowa dla nieuważnych obserwatorów. Gdyby tylko wiedziała, że każdego wieczora przewijałem się przez targ, jako jeden z przechodniów. Rozmawiałem z mieszkańcami mieściny, wymieniałem się spostrzeżeniami. Kupowałem przeróżne tkaniny, owoce, warzywa, trunki. Funkcjonowałem jak każdy z ludzi, ukrywając moją tajemnicę przed resztą świata. A ona była tutaj, całą sobą zagrażając temu, co zdołałem zbudować przez te wszystkie lata. Pewna siebie. Śmiała. Wyszczekana.
 Jednak głos miała niezwykle przyjemny, nawet dla moich uszu. Nie byłem przyzwyczajony do przebywania z kimś dłużej, niż uważałem to za wskazane, lecz można rzec, że w tym przypadku zostałem przymuszony. Tak do pilnowania blondynki, jak i trwania przy niej w ludzkiej postaci. Przynajmniej do momentu, aż przyjdzie na mnie czas. Pozostawię ją samą w murach świątyni, udając się na polowanie.
 Legenda musi trwać.
 Karosz nieświadomie wyrwał mnie z przemyśleń, ale i uwolnił od towarzyszki. Momentalnie zerwałem się z miejsca, pędząc ku stajni. Ostatnim, czego mi potrzeba, to martwy koń, za którego dałem fortunę. Na wszelki wypadek, przedzierając się przez labirynt korytarzy, pochwyciłem jedną z lanc. Tylko Bóg wie, co mogło zapuścić się aż tak daleko w leśną głuszę po to, by niepokoić tamto niewinne stworzenie.
 Pierwszym, co zarejestrowałem zaraz po wejściu do stajni, był przyjemny zapach siana nagrzanego przez gorąc popołudnia. Zaraz potem drażniący syk. Ostrzegawczy, wręcz naglący. Cmoknąłem cichutko, przebiegając wzrokiem po sporym pomieszczeniu. Skrył się w rogu, zapewne chcąc zaatakować z zaskoczenia. Uniosłem kąciki ust, podchodząc do węża okazałych rozmiarów. W innych okolicznościach zapewne podziwiałbym głęboką czerń, krwistoczerwone oczy i długi język, wysuwający się raz po raz z ohydnego pyska. Zamachnąłem się, może nieco zbyt mocno. Zamierzałem go ogłuszyć, jednak skończyło się na przybiciu zwierzęcia ostrzem do drewnianej ściany. Drgał w konwulsjach jeszcze chwilkę, poszerzając uśmiech szaleńca.
 Słyszałem szum krwi, przyspieszone bicie serca, nagłe, wzbierające łaknienie. Wystarczyła sama woń świeżej posoki, cichutki odgłos skapywania kropelek na podłogę. Złapałem się za ramię, wyklinając w myślach. Złoto, beż i czerń zaczęły barwić żyły, uwydatniając je. Zagryzłem dolną wargę, próbując przywołać się do porządku. Chwiejnym krokiem wydostałem się ze stajni, ruszając ku jezioru. Czystej wodzie, mieniącej się w blasku słońca. Tam nie powinna mnie dojrzeć, tak... Tego drugiego Sharafa, znanego ludziom jako Bestia z Rosemoor.
 Bestia, której nie dano pożywić się wczorajszej nocy.
SAVEY?
Słabe, oj słabe. Ale masz Lucka i niekontrolowaną przemianę~

niedziela, 15 lipca 2018

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

 W milczeniu przysłuchiwałem się jej słowom. Jej głosowi, do którego było mi tak tęskno przez kilkanaście miesięcy, zdające się być wiecznością. Władczy, wręcz apodyktyczny ton, na który tak wielu się skarżyło, przy mnie zmieniał się na ten melodyjny, spokojny i delikatny. Pamiętam, jak kiedyś usłyszałem jej śpiew, zupełnym przypadkiem. Przechodziliśmy wtedy z pozostałymi gwardzistami obok różanych ogrodów. Młodziutka Desideria siedziała wraz z Anną na ławce, usadowioną między dumnymi, ciemnoczerwonymi kwiatami. Z dołu byłem w stanie dostrzec jedynie jej srebrne włosy, falami spływające na plecy. Ale mimo to, poznałem ją- niepozorną szesnastolatkę, przy której serce mimowolnie przyspieszało.
 – Dostaniesz kiedyś drugi bukiet. Ładniejszy. I większy – zapewniłem, wzrok wbijając w morze, widoczne kilkaset metrów dalej.  Właśnie tam, na piaszczystej plaży zrozumiałem, jakimi uczuciami obdarowałem, już wtedy zamężną, Wielką Imperator Yarry, pod przykrywką młodziutkiej, jasnowłosej dziewczyny. Pora była podobna. Późny wieczór, może wczesna noc.. Gwiazdy świeciły równie mocno, a na zewnątrz było ciepło.
 – Poza tym, masz pełne prawo do zapominania o niektórych sprawach, Różyczko. Grunt, że choć teraz mi o tym powiedziałaś – dodałem, słysząc jej słowa o obradach.  Znając Mistrza, zapewne będę pilnował bezpieczeństwa na zewnątrz sali. Lub dostanę misję. Niestety, Nicolas zupełnie nie dbał o stan zdrowia szkolonych przez niego gwardzistów, co często negatywnie odbijało się na całym oddziale. Idziemy zwartą kolumną, a tu nagle jeden pada przez wykrwawienie.  Na jej ostatnie słowa odwróciłem wpierw głowę, a później się. Uśmiech sam zagościł na moich ustach, gdy zdecydowałem się na podejście do kobiety. Dłonie usadowiłem delikatnie na jej talii, by w jakiś sposób nie spłoszyć srebrnowłosej istotki i równie leciutko musnąłem wargami alabastrowe wręcz czoło.
 – Zawsze uważałem, że pasują ci moje ubrania, najdroższa – wymruczałem wprost w jej skórę, nieco do siebie przyciągając.  Chciałem poczuć jej ciepło. Subtelny dotyk, niczym powiew wiatru. Ten cudowny zapach, na myśl przywodzący ogród pełen jej ukochanych kwiatów. Zresztą, tak jej podobnych.. Zwodniczo pięknych, ale również niebezpiecznych. Uważałem jednak, by zbytnio nie przegiąć z bliskością. Nie wiedziałem, czy Desideria sobie jej życzyła. Poza tym.. Rana, mimo opatrunku, wciąż pulsowała.
 – A teraz idziemy się położyć.. – dodałem, prawą ręką wędrując mocno w dół- pod jej pośladki. Nie chciałem, by gest ten uznała za naruszenie jej cielesnej nietykalności, temu też czym prędzej ją podniosłem, pozwalając, by choć przez chwilę usadowiła się wygodnie na przedramieniu. Nie zwracałem także uwagi na koszulę, która znacznie się podniosła. Zarejestrowałem to jedynie kątem oka, gdy ponownie ułożyłem swoją lubą na miękkim materacu. Sam zaś po chwili zająłem miejsce tuż obok.

DESIDERIO?
żeby nie było tak poważnie

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Z każdym przypadkowym muśnięciem strach oddalał się coraz bardziej, pozostawiając po sobie jedynie tę dziecięcą fascynację, wspomnienia sprzed lat. Podobna sytuacja miała już raz miejsce, a jakże. Pierwszej nocy po przybyciu eriwallskich żołnierzy do Yarry. Wygięłam plecy w lekki łuk, kiedy dotknął najczulszego miejsca na moich plecach, wywołując tym falę ciepła, poganiając głupie serce do niemalże szaleńczego biegu. Zadarłam głowę w górę, zamykając oczy. Rozkoszowałam się tak upragnioną bliskością mojej pierwszej miłości, intymnością tej z pozoru zwyczajnej sytuacji. Sześć lat temu nawet nie mogłabym zdjąć przy nim sukni, a teraz... Zasłoniłam usta dłonią, parskając śmiechem, który damie zdecydowanie nie przystawał. Oj tak, bardzo dokładnie pamiętałam wydarzenia tamtego feralnego popołudnia.
 Miałam dopiero szesnaście lat, pstro w głowie, zaś tamten dzień zasłużył na miano najbardziej pechowego, a za razem pamiętnego ze wszystkich spędzonych w Eriwall. Wszechobecny gorąc i pomysł księżniczki - piknik na plaży, w towarzystwie dziedziców przybyłych wraz z ich rodzicami na obrady. Oczywiście kapryśna małolata kategorycznie zabroniła zapraszania kogokolwiek spoza arystokracji, by nie zniesmaczać jej wyszukanego grona znajomych. Bez Anny, bez Gabrijela, zaczepiana przez pysznych młodzieńców czułam się co najmniej nieswojo. Do tego stopnia, że dłonie drżały mi jak oszalałe i popełnienie jakiejś gady było tylko kwestią czasu. Wiśniowy sok pięknie wkomponował się w biel lekkiej sukienki, po tym epizodzie nadającej się jedynie do wyrzucenia. Jakby tego było mało, spanikowana zupełnie zapomniałam o utrzymaniu ludzkiej formy, co skończyło się przeraźliwymi piskami i wrzaskami nastoletnich szlachcianek. Upokorzona, zwyzywana od bestii, potworów, demonów, wróciłam do swojej komnaty, chcąc zachować choć resztki godności. Wszedł zaraz po tym, jak zrzuciłam z siebie brudny materiał, pozostając w samej halce i bieliźnie. Dostrzegłam go kątem oka, nie wiedząc, któż to do momentu, kiedy...
 — Dostarczyła, powiedziała od kogo i przekazała przeprosiny. Choć nie miałam ci tego za złe, ale bukiet był piękny— stwierdziłam, wkładając ręce do rękawów koszuli. Zapinając guziki kontynuowałam swoje wywody.— Ususzony zabrałam do Yarry, jednak... Helevorn w szale rozniósł go po pokoju, później każąc sprzątać rozerwane kwiaty. W ramach pokuty za nieposłuszeństwo i zdradę.
 Wstałam, pozwalając, by materiał zasłonił większe blizny, sięgając mi do jednej-trzeciej uda. Podniosłam ciężką suknię, drepcząc z nią ku krzesłu. Przy okazji upewniłam się, że na pewno wszystko zostało porządnie zakryte.
 — Zaś wizytę na Różanym Dworze musimy przełożyć o dzień. Jutro władcy Istari Atan, a także ci będący mi sojusznikami, zbierają się na obradach w, jak to określają, sprawie yarrańskiej. Korzystając z mojego powrotu do zdrowia.— Dłonie dotykające aksamitnego, krwistoczerwonego materiału sukni. Mogłyby należeć do pianistki.— Przepraszam, kochany, powinnam wcześniej powiedzieć, ale kompletnie wyleciało mi z głowy.— Cichutkie westchnienie, dodające odwagi. Uśmiechnęłam się samymi kącikami ust, odwracając przodem do jasnowłosego. Tak, by mógł ujrzeć mnie w całej okazałości.— Pasuje mi twoja koszula, hm?

GABRIJELU?
Des i jej próba odwrócenia uwagi :')

wtorek, 10 lipca 2018

Od Savey c.d. Lu’Aj

Nie odezwałam się nawet gdy ciemnowłosy wziął mnie na ręce, przyznam, że nie wiedziałam jak powinnam zareagować na takie zachowanie. Zadziwiała mnie jednak opiekuńczość owego młodzieńca. Usadzona na ławeczce, rozejrzałam się po malowniczej okolicy. Na pierwszy rzut oka ogród wyglądał na bardzo zadbany, jednak po bliższym przyjrzeniu się można było w nim dostrzec niesamowitą perfekcję. Dominowały kolory symbolizujące delikatność jak i niewinność - to zaprzeczało temu co ludzie mówią na temat Bestii. Podniosłam się niepewnie na nogach, stąpając powoli w stronę pięknych białych róż, które bardzo kojarzyły mi się z matką, ona darzyła te kwiaty niezwykłą sympatią, jeżeli można tak nazwać stosunek człowieka do natury. Ukucnęłam przy krzewie, łapiąc jeden z kwaiatów w palce, nie mając nawet w zamiarze zerwania go z pędu. Czułam jak chłopak bacznie mnie obserwuje, dlatego też postanowiłam nie wykonywać żadnych czynności które miałyby w rezultacie wyglądać na zniewagę jego osoby.
- To wszystko co ludzie o Tobie mówią nie jest prawdą - powiedziałam głośno, powolnie podnosząc się - wiesz co oni wygadują prawda?
Spojrzenie w jego oczy było dość odważne z mojej strony, jednak chciałam bezbłędnie odczytać reakcje ciemnowłosego. Niemałym zdziwieniem był brak odpowiedzi z jego strony. Zaczęłam chodzić dookoła, przyglądając się roślinności, rozpoczynając monolog :
- Młode jak i stare pokolenie utrzymuje się utartych przez ostatnie lata opowieściach. Wiele z nich oszukuje innych, że widziała Cię na własne oczy, inni śmieją się z nich, że zmyślają bo tego spotkania nie da się przeżyć. Gdyby nie to, że starałam się od zawsze wykorzenić strach, drżałabym gdy ludzie opowiadali krwawe opisy i starali się za pomocą różnych instrumentów jak i przedmiotów odwzorować twoje odgłosy. Starsi starają się zakorzenić w najmłodszych lęk przed Tobą, dzięki czemu chcieliby uniknąć udawania się potomków w okolice twoich terytoriów. Nie chce zwracać się do Ciebie jako do bestii z Rosemoor, nie znam lecz twojego imienia...
W tym momencie oderwałam wzrok od kwiatostanów, ponieważ usłyszałam charakterystyczny stukot czterech kopyt. Obejrzałam się w stronę kamiennej ścieżki na której zza zakrętu wybiegł rozpędzony ogier. Podbiegłam w stronę kopytnego, stając wyprostowana i gwiżdżąc, przez co zwierze zatrzymało się przede mną, pyskiem praktycznie stykając się z moją twarzą. Spojrzałam gorącokrwistemu w oczy, dłoń kładąc na jego ganaszu. Mocno złapałam potylicę karego gdy ten chciał jeszcze poderwać się na dwa kopyta, zmuszając go do zostania na ziemi. Zaczęłam nucić jedną ze spokojniejszych melodii jakie znam, chcąc choć trochę uspokoić konia. Może to głupie dla obserwatora, wiedziałam jednak jak dobrze to działa na narywiste ogiery. Ułożyłam dłoń niżej, wplatając palce w aksamitną grzywę pięknego zwierzęcia. Czułam głośne sapnięcia konia na własnej szyi, podobnie jak jego chrapy dla uspokojenia szarpiące moje włosy. Podeszłam bliżej, możnaby powiedzieć przytulając się do kopytnego, oplatając ręce wokół szyi. Ułożyłam głowę na sierści, zamykając oczy, by móc wsłuchać się w jego serce.
- Spokojnie Cucu - szeptałam gdy czarny podrywał łeb wysoko.
Bicie serca było bardzo nierówne, jakby samo chciało się uspokoić po tym co mogło się stać. Spędziłam już bardzo długie godziny na obserwacji tych majestatycznych stworzeń by móc chociaż starać się je zrozumieć. Odsunęłam się nieznacznie, w sumie na tyle na ile pozwolił mi Cucu. Obejrzałam się w stronę ciemnowłosego chłopaka, nie zwracając uwagi na jego zdziwioną minę.
- Coś lub ktoś jest w stajni - stwierdziłam.
[Lu?]


Od Gabrijela – Cd. Desiderii

 Widząc, jak kobieta odwraca się do mnie tyłem, serce zabiło nieco szybciej. Mimo to, zabrałem się za delikatne odwiązanie drobnych sznureczków, wcześniej maskujących się za srebrzystymi, delikatnymi pasmami jej włosów. Ostrożnie i powoli uwalniałem Desiderię z więzów, trzymających jej suknię w ryzach. Tak, by jej w jakiś sposób nie spłoszyć, czy, co gorsza, do mnie zrazić. 
 – Pamiętasz, jak kiedyś wszedłem do twojego pokoju, gdy byłaś w Eriwall? Tak chamsko, bez pukania, a ty stałaś wtedy w samej halce.. Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak głupio – zaśmiałem się cicho, przypominając sobie tę sytuację.
 Było już wtedy grubo, oj grubo po południu. Spodziewałem się, że jasnowłosa będzie zajęta pisaniem jakiś listów, czytaniem, czy szkicowaniem.. Więc po prostu pchnąłem drzwi do pokoju podarowanego jej na ten czas, korzystając jednocześnie z tego, że Mistrz ciągle zagadywał jej biedną opiekunkę. Zdziwienie moje osiągnęło zenitu, gdy dostrzegłem ją niemalże na środku pomieszczenia, stojącą jedynie w halce i pantofelkach. Już jako szesnastolatka miała figurę, której mogły jej zazdrościć starsze szlachcianki. I te włosy, kaskadami opadające na plecy, tak współgrające z jasną skórą.. Jak szybko wszedłem, tak szybko stamtąd wybyłem. Bogatszy o twarz w kolorze dorodnego buraczydła i serca, które nigdy wcześniej nie biło tak szybko. Nawet podczas najcięższego z treningów. 
 – Bałem się spojrzeć ci w oczy, bo każde takie moje spojrzenie wiązało się z tym, że policzki płonęły niemal żywym ogniem, a tętno zbyt mocno przyspieszało. Ale w końcu choć trochę mi to przeszło. Jednak, mimo to, nie miałem odwagi wręczyć ci tamtego bukietu osobiście. Mam nadzieję, że pani Anna go do ciebie dostarczyła i powiedziała, kto go daje – dodałem, wciąż nie kryjąc rozbawienia. 
 Gdy rozwiązałem już wszystkie ze sznureczków, panienka przytrzymała suknię na piersiach. Nie chcąc jej krępować, podałem jej ciemną, niemalże czarną koszulę, składając niemą propozycję, by ta ją przywdziała i odwróciłem się doń plecami, aby spokojnie mogła ją założyć. 

DESIDERIO?
Stara się sprawić, by ta czuła się komfortowo 
I wynagrodzenie długości odpisu XDD

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Niesamowite, że mężczyzna tak pokaźnych gabarytów, jak Gabrijel potrafił poruszać się niemalże bezszelestnie. Dopiero jego przyjemny dotyk zdołał wyrwać mnie z krainy poczucia winy i lęku, przeganiając je. Podniosłam się na łokciach, z jednej strony zaskoczona, z drugiej zaś zaciekawiona. Jak na zawołanie serce zaczęło bić o wiele, wiele mocniej, niż powinno. Tak dawno nie widziałam go swobodnego, nieograniczanego przez kawały ciężkiego metalu, przez ludzi ochrzczonego mianem zbroi. Opalona skóra, naznaczona ciągle powiększającym się tatuażem, ale też licznymi drobnymi bliznami, boleśnie przypominającymi o trudach bycia gwardzistą. Przymknęłam oczy, czując ogromną ulgę po godzinach lawirowania pomiędzy kolorowymi paniami, wirowania na parkiecie.
 — Pierwszym razem nie miałam innego wyboru— odparłam z rozbawieniem, wracając do czasów, gdy jeszcze miałam pstro w głowie.
 Wezwana na audiencję u króla, schodziłam stopień po stopniu, uważając, by nie potknąć się o długą suknię. Pozornie dumna i niewzruszona, a jednak tak szczęśliwa widząc jasnowłosego podlotka, czekającego na dole. Zaraz potem znalazłam się w powietrzu, pchnięta przez młodą szlachciankę. Na odchodne rzuciła mi uśmiech przepełniony nienawiścią, zupełnie jakbym jakoś jej zawiniła. Wtedy jeszcze Tendarski organizm nie dojrzał, pierwszy i ostatni raz poczułam coś, co potem Gabrijel określił mianem bólu. Doprawdy paskudne uczucie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego tak kłopotała mnie jego bliskość, gdy niósł szesnastoletnią Desiderię do swojej komnaty, a potem opatrywał skręconą kostkę. I ta pustka, kiedy zostałam oddana pod opiekę Anny, do końca dnia nie mając okazji na choćby ujrzenie mojego strażnika. Natomiast, nawiasem mówiąc, samej sprawczyni bałaganu nigdy więcej nie spotkałam.
 Kąciki ust powędrowały w górę na samo wspomnienie mojej pierwszej wizyty w Eriwall. Boże, jacy wtedy byliśmy lekkomyślni. Przyjemne ciepło rozniosło się po całym ciele, kiedy tylko jego wargi musnęły czułą skórę. Jak na niemą komendę, podniosłam się do siadu, podkulając lekko nogi. Tylko po to, by móc ujrzeć te wspaniałe oczy, spojrzenie przepełnione dziesiątkami gorących uczuć. Kochałam je równie mocno, jak ich właściciela. A potem wypowiedział to jedno słowo, przez które zamarłam. Suknia. Jedyne, co chroniło mnie przed ciekawskim wzrokiem innych i wymyślnymi plotkami zarówno na mój temat, jak i ukochanego. Przygryzłam policzek od środka, chcąc doprowadzić się do względnego porządku.
 — Nie założyłam halki— ostrzegłam go, mając nadzieję, że zrozumie, co miałam na myśli. Krępowałam się, oj jak bardzo się krępowałam, ale wiedziałam, że ten moment prędzej czy później musiał nastąpić— tylko bieliznę.
 A jednak wygrałam tę nierówną walkę pomiędzy sercem, a lękiem. Odwróciłam się tyłem do Rowana, pozwalając mu na odwiązanie sznureczków podtrzymujących przepastny ubiór. Zebrałam białe włosy z pleców na przód, ułatwiając mu zadanie.

GABRIJELU?
Powolutku i do celu~

Od Lu'Aj c.d. Savey

 Mieszanka naparu ziołowego, lekarstw dopiero co zdobytych od zaprzyjaźnionego medyka i wonnej herbaty, pachniała wprost cudownie, aż żal było marnować ją na przemywanie rany. Zanurzyłem gąbkę w letniej cieczy, przy okazji obmywając swoje własne ręce. Dla pewności, że nie złapię jakiegoś bakcyla. Mięta dominowała nad pozostałymi składnikami, przyjemnie drażniąc zmysł węchu. Przymknąłem na chwilę oczy, wykrzywiając twarz w grymasie szczerego uśmiechu. Pierwszego od dawien dawna. Kiedy ostatni raz miałem okazję uraczyć kogoś swoim towarzystwem dłużej, niż tego wymagano? Nie pamiętam. Osuszyłem zranione miejsce ręcznikiem, oglądając je z każdej możliwej strony, szukając jakichkolwiek oznak ewentualnego zakażenia. Zdrowa, jasna skóra i głęboka, czerwona szrama, której krańce barwił zdrowy róż. Nie ten mocny, niepokojący, a jaśniutki, mówiący o powolnej regeneracji. Pokiwałem głową sam do siebie, delikatnie układając rękę panienki na śnieżnobiałej pościeli. Niech pooddycha przez kilka minut, odpocznie od duchoty bandażu.
 Widziałeś, co robię... Przybyłem za późno, by powstrzymać cię przed popełnieniem najcięższego z grzechów, wybacz mi.
 Przecież ja i tak nocą nadal będę potworem... Sam jestem nim od najmłodszych lat, panienko, dobrze wiem, co czujesz. Chcę ci pomóc.
 Więc dlaczego? Nie pozwolę kolejnej osobie podzielić losu mojej ukochanej matki. Zilendor zgładził już zbyt wiele niewinnych istnień.
 Odpowiadałem w myślach, nadal skrzętnie trzymając się niemego polecenia mego anioła stróża. Buntowniczy mag równie dobrze mógł podsłuchiwać tę jednostronną rozmowę, cierpliwie czekają w ukryciu, by zadać mi kolejny cios. Już nie oddziałując na psychikę, a skracając Bestię z Rosemoor o głowę. Wyciągnąłem rękę po świeży bandaż, jeszcze owinięty lnianym płótnem. Nabrałem trochę maści na palce, rzucając panience ostrzegawcze spojrzenie. Samymi opuszkami zacząłem nakładać specyfik bezpośrednio na ranę. Jak najlżej, by oszczędzić jej zbędnego bólu. Propolis może i znieczulał, jednak na początku piekł niczym żywy ogień. Przymrużyłem oczy, kiedy do uszu doszedł zduszony syk. Prawie niesłyszalny dla zwykłego człowieka, jednak dla mnie zdecydowanie zbyt ostry. Już chciałem ją upomnieć, zbesztać za kaleczenie i tak już nadwyrężonego słuchu, ale zdążyłem ugryźć się w język. W ostatniej chwili zamknąłem usta, wyjmując nieskazitelne pasmo. Od dołu do góry i na odwrót, jak uczył mnie osobisty lekarz ojca, kiedy to jeszcze dane mi było mieszkać na dworze, jak przystało na księcia. 
 Ale stop, wystarczy. Pozostaw przeszłość za zasłoną zapomnienia, nawet nie próbuj przywoływać na nowo tych wszystkich obrazów. Po prostu skup się na tu i teraz i na tej niewinnej istocie. Musisz ją ochronić, pamiętasz? Wyrwać ze szponów oszalałego maga, a jeśli nie, to po prostu zapewnić jej życie bez lęku.
 Dźwignąłem się, zbierając pozostałości po materiałach i chowając je do miski. Oparłem ją o biodro, druga ręka powędrowała do kieszeni spodni, szukając klucza. Podszedłem do łańcucha opinającego nadgarstek jasnowłosej nieznajomej. Rozkułem ją, mając szczerą nadzieję, że nie rzuci mi się do gardła. Naczynie ułożyłem na nocnym stoliku. Stare drewno skrzypnęło przeciągle pod naciskiem lichego ciężaru. Sam zaś wziąłem panienkę na ręce, świadom jej aktualnego stanu. Nie chciałem, by ponownie zasłabła z wysiłku. Straciła zbyt dużo krwi na samodzielne spacerki. Bez słowa uprzedzenia ruszyłem ku wyjściu z pokoju, a zaraz potem także z budynku. Ogród czy niewielka plaża, tak dobrze widoczna z okna jej komnaty? Skręciłem w prawo, wkraczając do swojego niewielkiego królestwa różnokolorowych kwiatów, krzewów i owocowych drzewek. Ułożyłem dziewczę na kamiennej ławeczce, skrytej w cieniu wiekowego dębu. Gdzieś z boku majaczył sosnowy krzyż, sklecony szybko kilka godzin temu. Całkowicie oddałem jej przestrzeń osobistą, oddalając się o dwa-trzy kroki, by oprzeć się bokiem o drzewo.

SAVEY?

sobota, 7 lipca 2018

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

 Przemyłem pokaźne rozcięcie zimną wodą, w duchu przeklinając swoją nieuwagę. Gdy było już wyczyszczone z krwi – opatrzyłem je i zamknąłem pod cieniutką warstwą bandaża, którą ciężko byłoby zobaczyć spod materiału ciemnej koszuli. Jednak po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że bez sensu jest zakładać na siebie pobrudzone i rozcięte ubranie. Stąd, w duchu modląc się do swojego opiekuna o to, by zbytnio nie skrępować Desiderii, wyszedłem zza parawanu w samych spodniach, z których uprzednio zdjąłem elementy zbroi.
 Serce zabiło o wiele, wiele mocniej, kiedy zobaczyłem ją leżącą na materacu. Oświetlona srebrnym blaskiem księżyca, kłócącym się o miejsce na jej ciele ze ciepłym światłem świec, wyglądała, niczym najprawdziwsza nimfa. Jasne włosy układały się wokół jej głowy, przypominając aureolę. Uśmiechnąłem się samymi kącikami ust, cicho omijając łóżko i klękając na jednym kolanie, tuż obok jej stóp. Bez słowa zdjąłem czarne pantofelki z jej nóg i ułożyłem je tuż obok niej. Kątem oka dostrzegłem, jak ta podnosi się na przedramionach i zerka na moje poczynania. Raz jeszcze posłałem jej szczęśliwy grymas i zacząłem delikatnie masować jej drobne, jasne stópki.
 – Drugi raz w życiu dajesz mi dotknąć swoich stóp – zaśmiałem się cicho, kontynuując swoje zajęcie.
 Pierwszy raz pozwoliła mi się tak zbliżyć, gdy nie zdążyłem złapać jej lecącej ze schodów, kiedy jedna ze szlachcianek, niby przypadkowo, na nią wpadła. Byłem wtedy najbliżej, więc bez pytania się o zgodę Mistrza i pani Anny, wziąłem szesnastoletnią srebrnowłosą na ręce i czmychnąłem z nią do swojego pokoju, by zająć się skręconą kostką. Oj, ale to parszywe dziewczę dostało później ode mnie ochrzan.. Więcej nie widziałem rudowłosej na dworze. Ale od Mistrza też mi się oberwało. "Nawet nie potrafisz upilnować przed upadkiem szesnastoletniej dziewki, sparciały idioto!", darł się wtedy na mnie. A ja nawet nie miałem ochoty protestować. Myślami byłem wtedy przy jasnowłosej panience, odniesionej przeze mnie później do swojego pokoju, i oddanej Annie pod opiekę.
 Tym razem było inaczej. Moja różyczka nie była ranna, a ja już nie byłem wtedy cwaniackim osiemnastolatkiem, któremu się wydawało, że pozjadał wszystkie rozumy. Leciutko uciskałem delikatniejsze miejsca na jej stopie, by nie sprawić kobiecie bólu. Krótki masaż zakończyłem muśnięciem warg na jej wierzchu i powolnym podniesieniem się. Tak, by w jakiś sposób nie naruszyć dopiero co opatrzonej rany. Moment później zasiadłem po jej lewej stronie, ukrywając tym samym ranę na prawym boku. Mimowolnie, na moich ustach pojawił się czuły uśmiech, gdy tylko zawiesiłem wzrok na jej oczach. Na jej pięknych oczach, które widziały tak wiele złego, ale też i dobrego. 
 – Jutro urządzimy sobie wycieczkę do Różanego Dworu, jeśli zechcesz. Niedawno wybudowali go w mieście, znajdującym się trzy godziny jazdy stąd – zaproponowałem, mając na uwadze jej miłość do tych szlachetnych kwiatów. – Poza tym.. Pomóc ci z suknią?

DESIDERIO? 
Długość mogłaby być lepsza, ale taka chyba wystarczy..

Od Desiderii c.d. Gabrijela

 Przez cały ten czas nie mogłam oderwać od niego wzroku. Przyciągał mnie do siebie, niczym magnes, od tak długiego czasu zaprzątając myśli. Nie było nocy, podczas której widmo jego postaci nie pojawiałoby się w sennych marzeniach najpierw nastolatki, potem już dorosłej kobiety. Tylko dzięki niemu udało mi się przetrwać najgorsze chwile, przywołując wspomnienia o promiennym uśmiechu, bystrym spojrzeniu dwukolorowych oczu i tak miłym zapachu. Kochałam go od naszego pierwszego spotkania, jeszcze wtedy nieświadoma tego, czym było to przyjemne łaskotanie w brzuchu, ni serce przyspieszające swój bieg za każdym razem, gdy znalazł się bliżej mnie.
 Jako jedyny mógł bezkarnie naruszać przestrzeń osobistą głowy egzotycznej potęgi. 
 Jako jedyny mógł zamykać ją w swoich ramionach.
 Jako jedyny mógł muskać jej usta.
 Jako jedyny mógł ją posiąść.
 Przygryzłam wargę, gdy róż zabarwił blade policzki na samo wspomnienie wydarzeń sprzed prawie dwóch lat. Tej jednej nocy, po której siły sprzymierzeńca miały powrócić do Eriwall, niejako podpisując wyrok śmierci na miliony istnień. Gęsty las, skrywający parę kochanków przed ciekawskim spojrzeniem reszty świata. Dwójka Vedali splecionych w tańcu miłości i pożądania. Oddałam się mu bez reszty tam, na niewielkiej polanie, ledwie mieszczącej mnie i Rowana. Uniosłam kąciki ust, plecami opadając na miękką pościel. Jak dobrze, że nie mógł mnie teraz zobaczyć. Nie w takim stanie, jeszcze nie. Wstyd nie pozwalał mi na żaden zdecydowany ruch w stronę jasnowłosego, choć ciało wręcz wrzeszczało, gdy tylko czułam przyjemne ciepło bijące od gwardzisty. Znienawidziłby mnie do reszty, widząc jasne pręgi, dziesiątki wybrzuszeń, znaczących przestrzeń od pępka w dół. Jedyne dowody tego, co stało się zaledwie kilka miesięcy temu. 
 Już więcej nie spojrzy na ciebie, jak na kobietę...
 Może miałeś rację, Helevornie. Skoro sama unikałam swego odbicia w łazienkowym lustrze, to dla Gabrijela tym bardziej wydałabym się okropna. Wszystko było dobrze. I tak powinno pozostać. Powinnam grać rolę wdowy pogrążonej po stracie najbliższych. Tragiczną królową, bestialsko pozbawioną potęgi. Wzrok wbiłam w drewniany sufit, jakby miał pomóc mi w walce z samą sobą.
 — Jesteś tak żałosna...— Z moich ust wyrwał się szept balansujący na granicy słyszalności.— Minęło tyle czasu, a ty nadal nie potrafisz pokonać demonów z przeszłości.

GABRIJELU? Chaos.

piątek, 6 lipca 2018

Od Savey c.d. Lu’Aj

To niesamowite jak wiele obrazów pojawia się w głowie, gdy człowiek błądzi w zaświatach. Czułam się jakoby w ciemnym pokoju pełnym obrazów ze wszelkimi wspomnieniami. Płynnie poruszały się a niektóre z nich wydawały z siebie przeróżne dźwięki i dialogi. Zatrzymałam się przy jednym z nich, skupiając się nad nim wyjątkowo długo. Mała jasnowłosa księżniczka siedziała na końskim kłębie, otulona ramionami opiekuńczego ojca. Miałam wtedy osiem lat, lecz pamietam to jakby stało się wczoraj. Koń poniósł ich w zieloną głuszę, zaprowadzając we wcześniej nieznane miejsca. Podeszłam dwa kroki dalej, odwracając wzrok w drugą stronę. Przed oczami ukazała się kobieta, goniąca piętnastoletnią dziewczynę z sukienką w rękach. Uśmiech jakby sam spłynął na moje usta, przypominając o tym jak zawsze unikałam wystawnych strojów. Do moich uszu wpadł głośny dźwięk zamykanych i zakluczanych drzwi, oczy natomiast opanowało nieprzyjemne jasne światło. Wiec tak wygląda koniec? Ktoś zatrzaskuje drogę powrotną, zmuszając Cię do podążania w stronę światłości.... Przesunęłam dłonią po czymś niezwykle miękkim, niczym jedwabna pościel na jednym z łóżek. Westchnęłam cicho i powoli otwierałam ciężkie powieki. Chcąc przyciągnąć jedną z rąk w celu otarcia zmęczonej twarzy, poczułam opór, zimnego metalu. Spanikowana otworzyłam oczy i zerknęłam w stronę unieruchomionej kończyny. Grube, szare kajdany oplatały mój nadgarstek,  same będąc spięte z ramą drewnianego łoża. Potrząsnęłam głową, chcąc się dobudzić, niezbyt rozumiekąc co się w tym momencie dzieje. Wzrok powolnie wędrował po białej pościeli, ustając dopiero na zabandażowanym przedramieniu. Czyżbym jednak miała możliwość przeżycia jeszcze jakiegoś ułamku czasu na tym świecie? Poczułam ciepły wiatr na policzku, przez co zerknęłam na okno, osłonięte długimi zasłonami do samej ziemi. Skupiłam jednak wzrok na tym co działo się za szkłem. Słońce znajdowało się nad piaskowymi wydmami, w układzie wskazującym godzinę siedemnastą, to niemożliwe... Dla pewności zacisnęłam dłonie w pięść, rozkoszując się chwilą kontroli nad własną powołoką. Nie wierze jednak, że ten blogi stan będzie trwał wiecznie, to byłoby zbyt proste... Wzrok dalej wędrował po wielkiej komnacie, analizując każdy znajdujący się w niej przedmiot. Pomieszczenie pełne było wielu starych pamiątek, nadających wyrazu beżowym ścianom. Wszystko było wyważone w granicy dobrego smaku, zachęcając do rozmyślań na temat jego kompozycji. Na krześle leżała górna część mojej zbroi wraz z opadającym z jej ramion czarnym płaszczem, oznaczającym rangę w szeregach wojska mego ojca.. Wiele dni zajęło mi własnoręczne wyszycie herbu naszej rodziny, oplecionego gałęziami potężnych drzew i kwiatami róży. Oznaczało to nic więcej jak elitarną jednostę pierwszej linii uderzeniowej, podczas obrony jak i ataku, potocznie nazywano nas tymi od ciężkiej roboty. Czerń natomiast dawała mi możliwość głosu, praktycznie na równi z mym ukochanym władcą, dzięki temu od wielu pokoleń unikało się sprzeczek i wybiegania przed szereg niższych rangą żołnierzy. Na materiale ułożony został mój przyjaciel w boju, jak i reszta ostrych rzeczy które posiadałam przy sobie. Czy ktoś na prawdę pomyślał, że miałabym w zamiarze sobie zrobić krzywdę z powodu trapiącego uroku? Dużo się nie pomylił, jednakże musiał być bardzo ostrożny skoro przykół mnie do łóżka ciężkim żelazem. Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam przecząco głową, w momencie gdy ktoś starał się otworzyć drzwi. To właśnie ten dźwięk drażnił moje uszy w błogim śnie. Skupiłam wzrok na drewnianych wrotach, dostrzegając znajomą mi twarz - młodzieniec z lasu. Przekręciłam głowę by przyjrzeć mu się dokładniej, ten natomiast usiadł obok mnie i złapał za opatrunek na przedramieniu. Był o dziwo bardzo delikatny i dokładny w tym co robi. Przyglądałam się uważnie jego dłoniom, nie krzywiąc się nawet odrobinę gdy ten przyłożył mi nasączoną watę do rozcięcia. Zilendor go znał, jednakże czy ltoś na zdrowym umyśle , zatrzymałby jegomościa w swym lokum?
- Widziałeś co robię... - szepnęłam, lecz chłopak nawet na mnie nie spojrzał - Przecież ja i tak nocą nadal będę potworem.. - powiedziałam sama do siebie - wiec dlaczego? - spojrzałam na niego.
[Lu?]