Dworskie światła widoczne były z oddali. Niektóre z nich unosiły się ku górze, ginąc gdzieś wysoko na niebie. Nawet z lasu wiadome było, że na zamku właśnie odbywa się bal. Ciszę burzyły jedynie świerszcze, skryte w trawach i głośne oddechy moich towarzyszy. Potrzebowali chwili przerwy, zwłaszcza po walce, której kompletnie się nie spodziewaliśmy. Ranni, głodni i zmęczeni, acz nadal dzielnie kontynuujący wyprawę. Nawet z kilkunastoma więźniami, zakutymi w prowizoryczny łańcuch. Moje spojrzenie ponownie przeniosło się na gmach, majaczący kilka kilometrów od leśnej ścieżki. Dzisiejszej nocy rozpoczynał się festiwal lata, który zawsze poprzedzało wystawne przyjęcie, na które zapraszano nawet głowy innych państw. Gdyby nie misja, zapewne byłbym teraz jednym ze strażników w dusznej sali balowej, pilnującym bezpieczeństwa pijanych i, czasem, bezczelnych gości.
Ciche szuranie po mojej lewej uświadomiło mi, że bezwiednie oddałem się ramionom snu. Towarzysze byli już na nogach; siodłali konie i upewniali się, że więzy nadal się trzymają. Podniosłem się z siadu, uparcie ignorując szczypanie w boku – tam właśnie zranił mnie jeden ze spętanych. Trzeba cię opatrzyć, doszło do moich uszu. Pokręciłem zdecydowanie głową, wchodząc na, przygotowanego już, Siwka. Obejrzałem się jeszcze za siebie, by zobaczyć, czy pozostali aby na pewno są gotowi do dalszej podróży.
Chłód nocy przyjemnie szczypał w rozgrzaną słońcem skórę. Cichy szum czarnej peleryny skutecznie utrzymywał świadomość w ryzach, nie pozwalając na zapadnięcie w sen. Zwłaszcza, że do zamku było już bliżej, niż dalej. Znacznie wyprzedziłem pozostałych gwardzistów, wiedząc, że już nic im nie zagraża – pełen galop otrzeźwiał lepiej, niż zimna woda. Tętent kopyt odbił się echem, gdy przejeżdżałem przez kamienną bramę. Zwolniłem końskie tempo, by strażnik się nie czepiał i puściłem się kłusem ku zamkowym murom.
Mistrz zaskoczył mnie w stajni. Zwykle śpiący o tej porze, wtedy niezwykle ożywiony. Stał, oparty o drewniane bele i przypatrywał mi się z szerokim uśmiechem, acz jednocześnie zagadką w oczach. Nie wiedząc, o co mu chodzi, stanąłem wyprostowany, wciąż ignorując ranę na boku. Na moje szczęście – przykrytą przez czarną pelerynę.
– Masz gościa, Gabrijelu – oznajmił w końcu, przymykając nieco oczy.
Dopiero wtedy ją dostrzegłem. Krwista czerwień zlewała się z jej ciała, idealnie komponując się ze srebrzystymi lokami. Odwrócona w drugą stronę, nie miała mnie jak zobaczyć. Całe zmęczenie ustąpiło miejsca niedowierzaniu i lekkiemu przerażeniu. Co, jeśli mnie nie pamięta? Co, jeśli kogoś ma? Co, jeśli mnie znienawidziła? Co, jeśli nic już dla niej nie znaczę? Przełknąłem narastającą gulę w gardle i, biorąc głęboki oddech, ruszyłem ku drzwiom, prowadzącym do jednego z wielu, wielu korytarzy. Ciężkie buty dawały o sobie znać w kamiennym korytarzu, doskonale niosąc echo. W końcu dotarłem do sali balowej, całkowicie ignorując ludzi, napataczających się pod moje nogi. Jedynym celem był balkon. Przez trwającą przerwę, kroki wydawały się jeszcze głośniejsze. Acz zignorowałem to, podobnie, jak zmęczenie, ranę i ubrudzenia na lekkiej zbroi.
Przygryzłem nieco wargę, widząc damę w całej okazałości – odzianą w czerwoną suknię z delikatną, czarną koronką. Loki, jeszcze bardziej srebrne w księżycowym świetle utrzymywane były przez diadem, który idealnie się z nimi komponował. Uśmiech sam wpełzł na moje usta, a ja sam nie mogłem nad nim zapanować. Korzystając z tego, że jasnowłosa odwrócona była do mnie tyłem, przyklęknąłem na jedno kolano, opuszczając nisko głowę. Oczywiście, w akompaniamencie z szumem peleryny, która dobrze spełniła swoją funkcję, zasłaniając czerwony ślad na boku.
– Witaj, pani – odezwałem się w końcu, burząc nocną ciszę. Nie raczyłem jednak podnieść wzroku na kobietę, póki ta na to nie zezwoliła.
DESIDERIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz