Głośne uderzenia okutych butów, odbijające się echem wśród ścianek otaczających balkon, wpadające do sali balowej. Zamykające ciszę w swoich szponach, rozrywając ją na miliardy kawałeczków. Najwidoczniej nawet tutaj nie dane mi było zaznać upragnionego spokoju, ktoś zawsze musiał naruszyć resztki prywatności. Początkowo zignorowałam obecność przybysza, biorąc go za kolejnego z pijanych szlachciców, chcących zaszczycić mnie swoją osobą albo strażnika przysłanego przez nadopiekuńczego kuzyna. Mogłam wrócić do pokoju, przebiegło mi przez myśl, wtedy przynajmniej uwolniłabym się od nich wszystkich. Szelest ciężkiego materiału, ślizgającego się na jasnej posadzce. Dwa uderzenia serca dzieliły go od wypowiedzenia zaledwie dwóch słów. Zamarłam, z dłońmi ułożonymi na lodowatej balustradzie, przeszyta na wskroś jego spokojnym tonem. Tym, o którym śniłam nocami, błagałam bogów, by ponownie pozwolili mi go usłyszeć. Przecież jeszcze kilkanaście minut temu stwierdzono, że dzisiejszego wieczoru nie uraczy mnie swoim towarzystwem. Może... Może to głupi żart. Może...
Uniosłam krwisty materiał, odwracając się przodem do tajemniczego przybysza, gotowa złoić za robienie mi nadziei. Nadziei, która teraz rozkwitła, niczym polne kwiaty wraz z nadejściem poranka. Oblany czernią od stóp, aż do barków, skryty pod przepastną peleryną. Skrył przede mną tak dobrze znane mi oczy, klęcząc z opuszczoną głową. Dziwnie odmienny, a jednak taki, jakim go zapamiętałam. Znów stałam się dla niego panią. Nie Desiderią, ukochaną czy Czarną Damą, a kolejną z arystokratek, przewijających się przez zamkowe mury. Czyżby zdążył zapomnieć o niemych przysięgach, składanych przed laty? Bliskości, owocującej narodzeniem się naszego pierworodnego, którego tak szybko kazano nam pożegnać?
Uniosłam krwisty materiał, odwracając się przodem do tajemniczego przybysza, gotowa złoić za robienie mi nadziei. Nadziei, która teraz rozkwitła, niczym polne kwiaty wraz z nadejściem poranka. Oblany czernią od stóp, aż do barków, skryty pod przepastną peleryną. Skrył przede mną tak dobrze znane mi oczy, klęcząc z opuszczoną głową. Dziwnie odmienny, a jednak taki, jakim go zapamiętałam. Znów stałam się dla niego panią. Nie Desiderią, ukochaną czy Czarną Damą, a kolejną z arystokratek, przewijających się przez zamkowe mury. Czyżby zdążył zapomnieć o niemych przysięgach, składanych przed laty? Bliskości, owocującej narodzeniem się naszego pierworodnego, którego tak szybko kazano nam pożegnać?
Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy żalu i szczęścia zaczęły znaczyć moje policzki, rozbijając się o marmur. Lecz wraz z nimi pojawił się wstyd, spowodowany bezsilnością sprzed kilku miesięcy. Nie miałam prawa tu być, ponownie zostać zaszczycona jego towarzystwem. Nie po tym, jak przegrałam walkę z wrogiem, tracąc tak wiele. Uniósł głowę, zapewne słysząc ciche pociągnięcia nosem. Ubrudzony pyłem, kurzem, trudami drogi, a jednak w jego oczach tliła się radość. Rozłożył ręce, jakby chciał zachęcić mnie do działania. Padłam na kolana, uderzając nimi o podłogę. Wpadłam w jego ramiona, pragnąc poczuć to dobrze znane mi ciepło, przyjemny zapach jego opalonej skóry. I właśnie wtedy zaskoczenie opuściło mnie, pozostawiając samą. Rozdygotaną. Zanoszącą się płaczem. Wtuloną w jasnowłosego. Skrywającą twarz za kurtyną długich fal. Wszystko to wydało mi się jedynie pięknym snem, w którym każde marzenie może się spełnić.
GABRIJELU?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz